piątek, 15 marca 2013

Recenzja albumu Zaz "Zaz"


01. Les Passants
02. Je Veux
03. Le Long De La Route
04. La Fée
05. Trop Sensible
06. Prends Garde À Ta Langue
07. Ni Oui Ni Non
08. Port Coton
09. J'aime À Nouveau
10. Dans Ma Rue
11. Éblouie Par La Nuit

Zaz, a właściwie Isabelle Geffroy, to francuska wokalistka, która zadebiutowała w 2001 roku wraz z zespołem Fifty Fingers. Potem przeniosła się do grupy Don Diego, a kiedy znów jej nie wyszło, wyjechała do Paryża, gdzie śpiewała w piano-barach oraz grywała w kabaretach. W 2010 roku wydała swoją debiutancką płytę, która została nazwana po prostu "Zaz". O tym właśnie krążku dzisiaj opowiem.

Na początek zaserwowano słuchaczom Les Passants. Utwór rozpoczyna kilka dźwięków zagranych na cymbałkach, co wprowadza do utworu aurę tajemniczości. Jeśli chodzi o instrumenty, jest dość oszczędnie - pojawia się tu głównie gitara akustyczna, fortepian, perkusja w tle. I oczywiście wokal Zaz o ciekawej barwie. Dwójka, czyli Je Veux to chyba najpopularniejszy utwór Zaz. No cóż, nie można powiedzieć, że kawałek jest przeciętny. Refren, a właściwie cała piosenka jest bardzo chwytliwa. Przeskoczę jeden utwór i zatrzymam się na czwórce, czyli La Fée. Bardzo pozytywny i przyjemny kawałek. Słychać tutaj bardzo wyraźnie fortepian, który odgrywa w utworze ważną rolę. Pod koniec słychać też sekcję dętą - bardzo dobrze się wpasowuje. Kolejna piosenka, która zwróciła moją uwagę to Prends Garde À Ta Langue. Powiedziałabym, że ma retro-brzmienie. A oprócz tego jest chwytliwa, głównie za sprawą swojego rytmu.

Ponieważ teksty piosenek są po francusku, a nie jak większość po angielsku, nie każdy może je rozszyfrować poprzez samo słuchanie. A więc teksty piosenek są bardo zróżnicowane. Jedna opowiada o wróżce, inna o tym, że z pieniędzy i z dóbr materialnych nie da się czerpać szczęścia, a jeszcze inna o uczuciach. Jednak najbardziej urzekł mnie tekst do "Dans Ma Rue", w którym opisane jest po prostu życie.

Utwory na "Zaz" są podobne pod względem brzmienia i stylu wokalistki, ale różnią się od siebie. Dlatego trudno mi opisać te różnice, bo każdy musi je wyczuć na własną rękę. Jednak mi ten krążek bardzo przypadł do gustu. Można się przy nim naprawdę dobrze zrelaksować. Album nie jest jakimś arcydziełem, ale jest ponadprzeciętny i bardzo przyjemny w odbiorze.
Moja ocena: 7/10.

piątek, 8 marca 2013

Recenzja albumu One Direction "Take Me Home"


01. Live While We're Young
02. Kiss You
03. Little Things
04. C'mon, C'mon
05. Last First Kiss
06. Heart Attack
07. Rock Me
08. Change My Mind
09. I Would
10. Over Again
11. Back For You
12. They Don't Know About Us
13. Summer Love

Jak wiadomo, wiele nastolatek szaleje za, obecnie bardzo popularnym, brytyjsko-irlandzkim boysbandem - One Direction. Skład grupy to: Harry Styles, Liam Payne, Zayn Malik, Louis Tomlinson i Niall Horan. Wymienieni młodzieńcy zyskali sławę, zajmując trzecie miejsce w brytyjskiej edycji programu X Factor. Nie rozumiem, na czym polega cała ta faza na 1D. Ja ich widzę, jako zwykłych młodych ludzi, którym zachciało się sławy. A zatem ich muzyka nie może olśniewać, gdyż muzyką można nazwać tylko całą tą drugoplanową otoczkę wokół nich samych. Dzisiaj zrecenzuję ich drugi album, "Take Me Home" [2012]. Już od pewnego czasu jestem ciekawa, co ludzie w tym widzą i muszę mieć o tym własne zdanie.

Pierwszy utwór na krążku, i zarazem pierwszy singiel, został zatytułowany Live While We're Young. Można powiedzieć, że jest to przeciętna popowa piosenka, która została stworzona, żeby zarobić pieniądze. Kawałek ma chwytliwy refren, wesołą atmosferę. Nie słucha się go źle, ale mam takie odczucie, że jest strasznie sztuczny. No bo nie chce mi się wierzyć, że ci młodzieńcy (średnia wieku: 20 lat) są namiętnymi słuchaczami popu (biorąc pod uwagę dzisiejszy pop). Drugi utwór to Kiss You. Jest utrzymany w takim samym klimacie, jak poprzedzający go numer - równie wesoły i chwytliwy. Cóż, nie byłoby to zgodne z prawdą, gdybym powiedziała, że ich muzyka mi się podoba, ale "Kiss You" "toleruję bardziej" niż "Live...". Chociaż w sumie nie ma między obiema piosenkami dużych różnic, więc co tu dużo mówić. Następnie pojawia się akustyczna ballada Little Things, która w zamyśle autorów najprawdopodobniej miała być wzruszająca. Podoba mi się pewien szczegół, bo zaspokoił moją ciekawość, a mam na myśli to, że każdy z członków 1D śpiewa tutaj osobno i można przeanalizować głos każdego z nich. Ogólnie piosenka jest lekka i nie sprawia bólu podczas słuchania, czyli mogę zaliczyć ją jako jedną z tych pozytywnych. O kolejnej piosence, czyli C'mon, C'mon, nie będę się zbytnio rozpisywać, bo na razie nie mam ochoty używać niemiłych epitetów. I to samo dotyczy Last First Kiss i Heart AttackPrzejdę od razu do Rock Me, które chyba miało być jakąś inną wersją "We Will Rock You" zespołu Queen. Cóż, nie wyszło. Moją uwagę zwróciło głupiutkie I Would. Słuchając tego po raz pierwszy, moja brew powędrowała w górę, wyrażając w ten sposób zażenowanie. Więcej na temat tej piosenki nie powiem, bo tu również padłoby kilka nieprzyjemnych przymiotników. Mam dość i przejdę od razu do podsumowania.

Mamy tu klika ballad, przeważają jednak "wesolutkie", chwytliwe kawałki. Cały krążek jest moim zdaniem zbyt jednolity. Są oczywiście różnice między piosenkami, ale są one dość mało zauważalne. Album powstawał pod okiem dwunastu producentów i tekściarzy. Jaki jest efekt? Dosyć marny. Chłopcy z One Direction (a raczej cała masa wyżej wspomnianych ludzi) nie wykreowali własnego stylu. Ich "twórczość" jest przeciętna. A szkoda, że w muzyce nie poszli w trochę inne klimaty, bo oglądałam z nimi kilka wywiadów i nie są wcale tacy infantylni, na jakich mogą wyglądać. Jeśli uważają muzykę za swoje powołanie, to dobrze, że pracują w tej branży, ale w materiale, który od nich dostajemy jest za mało ich własnego wkładu w całą tą (niestety) zbyt "komercyjną breję".
Moja ocena: 4/10.