poniedziałek, 24 czerwca 2013

Recenzja albumu Bruno Marsa "Doo-Wops & Hooligans"


01. Grenade
02. Just The Way You Are
03. Our First Time
04. Runaway Baby
05. The Lazy Song
06. Marry You
07. Talking To The Moon
08. Liquor Store Blues Feat. Damian Marley
09. Count On Me
10. The Other Side Feat. Cee Lo Green & B.o.B

Nie mam wątpliwości co do tego, że wszyscy wiedzą, kim jest Peter Gene Hernandez, znany bardziej jako Bruno Mars. Zanim został wokalistą solowym, pisał piosenki dla innych wykonawców. Kilka lat temu, w 2010 roku wydał debiutancki album "Doo-Wops & Hooligans", dzięki czemu zrobiło się o nim głośno. Potem wszystko przycichło, aż Mars wydał drugi album, ale dzisiaj nie o tym.

Na początek zaserwowano słuchaczom singiel Grenade. Na początku podchodziłam do tego utworu sceptycznie, ale z każdym przesłuchaniem podobał mi się bardziej. Nie znaczy to jednak, że się nim zachwycam. Potem mamy kolejny singiel, Just The Way You Are. Piosenka w ogóle nie przypadła mi do gustu, jest zbyt ckliwa i przesłodzona. Kolejny utwór to Our First Time z elementami reggae. Kawałek jest spokojny, lekki i jak na moje oko jest jednym z lepszych na krążku. Runaway Baby i singiel The Lazy Song to moje ulubione utwory. Ten pierwszy jest najszybszy i najbardziej energiczny, ponadto jest chwytliwy w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie przynudza. Z kolei The Lazy Song to jak najbardziej "leniwa piosenka". Słyszymy tu gitarę akustyczną i efektowne chórki. Utwór bardzo przyjemny w odbiorze. Kolejny singiel, Marry You, może i da się posłuchać, ale, nie wiedzieć czemu, w ogóle go nie polubiłam. Talking To The Moon to dosyć dziwne nagranie, zbyt ckliwe, aczkolwiek da się słuchać. W Liquor Store Blues Marsowi partneruje Damian Marley. Słyszymy tu wyraźnie elementy reggae. Utwór jeden z lepszych. Count On Me jest po prostu kiepskie. Bez charakteru, nijakie. Przy nagrywaniu The Other Side Marsowi towarzyszyli Cee Lo Green i B.o.B. Całkiem dobre nagranie.

Nikt się nie zdziwi, jeśli napiszę, że Mars śpiewa o miłości, która jest już wyczerpanym tematem. Można się było tego spodziewać, bo przecież o czym innym można by pisać piosenki? Wokalista oczywiście nie wniósł do tematu nic nowego, więc mogę śmiało powiedzieć, że warstwa liryczna jest do niczego.

Album uzyskał w różnych krajach status złotej i platynowej płyty. Podbijał listy przebojów. Wszyscy się nim na zabój zachwycali. Ale czy słusznie? Trzeba przyznać, że połowa albumu to dobre utwory. Jednak druga połowa to nudne lub zbyt ckliwe piosenki o miłości, które jakoś nie pasują mi do wizerunku Marsa. Choć płyta ma wiele minusów, ma też plusy. Słuchanie jej nie było w sumie straconym czasem.
Moja ocena: 6/10.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Recenzja albumu Lianne La Havas "Is Your Love Big Enough?"


01. Don't Wake Me Up
02. Is Your Love Big Enough?
03. Lost & Found
04. Au Cinéma
05. No Room For Doubt Feat. Willy Mason
06. Forget
07. Age
08. Elusive
09. Everything Everything
10. Gone
11. Tease Me
12. They Could Be Wrong

Lianne La Havas to brytyjska wokalistka i kompozytorka soulowa, która zadebiutowała w 2012 roku płytą "Is Your Love Big Enough?", o której dzisiaj opowiem. Krążek został nagrodzony tytułem najlepszego albumu roku 2012 według iTunes'a.

Album otwiera delikatny utwór Don't Wake Me Up, który, pomimo, że nie jest najlepszym utworem na płycie, świetnie się prezentuje. Uwagę słuchacza od razu zwraca głos Lianne o ciekawej barwie. Kolejny utwór, jeden z singli, to Is Your Love Big Enough?, dzięki któremu zainteresowałam się wokalistką. Utwór jest jednym z tych bardziej energicznych. Melodia często się zmienia, przez co kawałek jest naprawdę ciekawy, przy czym brzmi fantastycznie. Ballada Lost & Found, również singiel, już mniej przypadła mi do gustu, chociaż i tak Lianne brzmi tutaj świetnie. Jednym z moich ulubionych utworów na płycie jest delikatne akustyczne Au Cinéma; powiedziałabym, że jest w nim troszkę retro brzmienia. No Room For Doubt, pierwszy singiel, Lianne wykonuje z Willy'm Mason'em. Jest to lekka akustyczna ballada, w której głosy obu artystów idealnie ze sobą współgrają. Forget zaliczam do moich ulubionych. Utwór ukazuje tą bardziej energiczną stronę muzyki Lianne. Można tutaj wysłyszeć ledwo dostrzegalne rockowe akcenty. Uwielbiam ten dynamiczny, chwytliwy refren. Age, ostatni singiel, to lekkie akustyczne i bardzo pozytywne nagranie.

Warstwa liryczna porusza już wyczerpany na wszelkie możliwe sposoby temat miłości. Teksty nie wniosły do tego tematu nic nowego, niczym mnie raczej nie zachwyciły, ale zainteresował mnie (a potem bardzo polubiłam) tekst do utworu Age.

Od razu widać, że płyta nie została nagrana, aby podbijać listy przebojów. Na "Is Your Love Big Enough?" przeważają subtelne, akustyczne kompozycje, jednak można tu znaleźć kilka szybszych, bardziej energicznych utworów. Jak dla mnie najlepszymi punktami na krążku są ForgetAu CinémaIs Your Love Big Enough?No Room For DoubtMyślę, że wymagający słuchacze nie będą zawiedzeni twórczością Lianne, która z pewnością zachwyci nas jeszcze niejednym albumem.
Moja ocena: 7/10.
***

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Recenzja albumu Florence + The Machine "Ceremonials"


01. Only If For A Night
02. Shake It Out
03. What The Water Gave Me
04. Never Let Me Go
05. Breaking Down
06. Lover To Lover
07. No Light, No Light
08. Seven Devils
09. Heartlines
10. Spectrum
11. All This And Heaven Too
12. Leave My Body

"Ceremonials" [2011] to drugi album grupy Florence + The Machine, który, jak wyraziła się Florence, miał być drugą częścią poprzedniej płyty, "Lungs". Co tu dużo mówić, debiut zrobił na mnie ogromne wrażenie, więc po "Ceremonials" dużo się spodziewałam. Florence wypowiedziała się na temat albumu następująco: "Usiłowałam nagrać materiał, który sama chciałabym usłyszeć, dramatyczne, potężne, a jednocześnie nieco przerażające brzmienie. Chciałam, żeby efekt był powalający." Czas się przekonać, czy krążek sprostał moim oczekiwaniom.

Album otwiera nieco tajemniczy utwór Only If For A Night, który swoją drogą jest naprawdę fantastyczny. Doskonale wprowadza słuchacza w atmosferę płyty, przy czym jest bardzo chwytliwy, chociaż mnie potrafi czasem zdołować. Jednak nie potrafię oprzeć się jego urokowi. Drugi utwór i zarazem singiel to Shake It Out. Początek jest spokojny, utwór z czasem jest coraz bardziej energiczny. Refren to prawdziwa eksplozja melodii. Naprawdę dobre nagranie. Trzeci utwór i kolejny singiel, What The Water Gave Me, jest już spokojniejszy niż poprzedni, ale nie znaczy to, że jest mniej przebojowy. Następnie mamy kolejną perełkę, fortepianową balladę, Never Let Me Go. Z kolei Breaking Down jest bardzo energiczne i jako jedno z niewielu nie brzmi tak mrocznie. Uwielbiane przeze mnie Lover To Lover również jest pozytywnym utworem, co z jednej strony jest miłą odmianą, a z drugiej zbytnio kontrastuje z bardziej mrocznymi i tajemniczymi kompozycjami. A nawet jeśli utwór odstaje, i tak jest wspaniały. Następny kawałek to magiczne No Light, No Light, które urzeka swoim brzmieniem i hipnotyzuje słuchacza. Seven Devils jest równie porywające, choć lekko melancholijne, nie traci jednak przez to na wartości. Pomimo że to już końcówka płyty, nie umieszczono tu zapychaczy, ale utwory równie ciekawe jak na początku: pozytywne Heartlines, przebojowe, olśniewające Spectrum, niezwykłe All This And Heaven Too, i fenomenalne Leave My Body, które idealnie zamyka album.

Teksty piosenek są równie magiczne i baśniowe co muzyka. Właściwie nie da się dokładnie powiedzieć, o czym mówi warstwa liryczna. Każdy może je interpretować po swojemu. Szczególnie przypadł mi do gustu ten nostalgiczny, mroczny klimat, w który można się wczuć jeszcze lepiej dzięki tekstom. Chociaż i tak sądzę, że muzyka bardziej pobudza wyobraźnię.

Krążek jak najbardziej sprostał moim oczekiwaniom, a nawet dostałam więcej, niż się spodziewałam. Jak dla mnie różnica między "Lungs" a "Ceremonials" jest taka, że pierwszy album ma bardziej pozytywne, ciepłe brzmienie, a drugi jest bardziej tajemniczy, mroczny, gdzieniegdzie psychodeliczny. "Ceremonials" przenosi słuchacza w niesamowity magiczny świat spowity mgłą tajemnicy. Muzyka Florence + The Machine jest bogata w przeróżnie dźwięki, często słyszymy genialne smyczki i różnego rodzaju niestandardowe dodatki. To właśnie uwielbiam w F+TM - potrafią stworzyć coś bardzo oryginalnego, co wykracza poza normy dzisiejszego popu.
Moja ocena: 9/10.

niedziela, 2 czerwca 2013

Recenzja albumu Birdy "Birdy"


01. 1901
02. Skinny Love
03. People Help The People
04. White Winter Hymnal
05. The District Sleeps Alone Tonight
06. I'll Never Forget You
07. Young Blood
08. Shelter
09. Fire And Rain
10. Without A Word
11. Terrible Love

Birdy, a właściwie Jasmine van den Bogaerde, to brytyjska wokalistka i kompozytorka, która zadebiutowała w 2011 roku swoją pierwszą płytą "Birdy", mając wtedy zaledwie 15 lat. Prawdę mówiąc, od razu zrobiła na mnie dobre wrażenie, bo słysząc tylko single, od razu wiadomo, że muzyka, którą prezentuje Birdy to nie byle co, a sama Brytyjka jest bez wątpienia utalentowaną młodą artystką.

Album otwiera 1901 - spokojny i delikatny utwór, który dobrze oddaje atmosferę płyty. Już na samym początku uwagę słuchacza przykuwa dojrzały głos piętnastoletniej Birdy. Kolejny utwór, jeden z singli, to Skinny Love. Jak dla mnie, jest to jeden z najmocniejszych punktów na krążku. Oprócz wokalu słyszymy tylko fortepian. Zazwyczaj lubię, kiedy na melodię składa się wiele instrumentów, jednak u Birdy sam fortepian całkowicie wystarcza, i jeszcze bardziej podkreśla delikatność jej muzyki. Następnie mamy utwór People Help The People, z którego wokalistka jest najlepiej znana. W tej kompozycji również słychać głównie fortepian, jednak w pewnym momencie w tle pojawia się perkusja oraz instrumenty smyczkowe. People Help The People, ze swoim chwytliwym refrenem, to jak najbardziej jeden z najmocniejszych punktów albumu. Mnie osobiście bardzo przypadł do gustu utwór White Winter Hymnal, do którego na pewno będę wracać. Bardzo delikatny, lekki i pozytywny. Warto też zwrócić uwagę na jedną z niewielu żwawszych piosenek, czyli Fire And Rain. Na płycie umieszczono tylko jeden utwór autorstwa BirdyWithout A Word, który moim zdaniem, niestety wcale się nie wyróżnia, ale go doceniam. Pozostałe 10 piosenek to covery.

Birdy jest jeszcze bardzo młodą artystką, więc różne niedociągnięcia można jej wybaczyć. Podoba mi się, że muzyka, którą prezentuje nie jest komercyjna. Jeśli chodzi o płytę, jest spójna, miejscami trochę monotonna, ale nie znaczy to, że zła. Szkoda też, że album zawiera tylko jedną piosenkę w całości autorstwa Birdy, ale akceptuję, że wokalistka jest jeszcze bardzo młoda, więc mogła sobie pozwolić na coverowanie w takich ilościach. Ogółem muzyka na albumie jest bardzo delikatna i spokojna, a w każdym utworze nieodzowną częścią jest fortepian.
Moja ocena: 7/10.