środa, 26 marca 2014

Recenzja soundtracku "The Great Gatsby: Music from Baz Luhrmann's Film"


01. 100$ Bill
02. Back To Black
03. Bang Bang
04. A Little Party Never Killed Nobody (All We Got)
05. Young And Beautiful
06. Love Is The Drug
07. Over The Love
08. Where The Wind Blows
09. Crazy In Love
10. Together
11. Hearts A Mess
12. Love Is Blindness
13. Into The Past
14. Kill And Run

Wiosną ubiegłego roku najdłużej wyczekiwanym filmem był bez wątpienia "Wielki Gatsby". Jest to adaptacja powieści "The Great Gatsby" z 1925 autorstwa F.S. Fitzgeralda. Film powstawał pod okiem reżysera Baza Luhrmanna, znanego z nakręcenia "Moulin Rouge!" oraz "Romea i Julii". Nie jest tajemnicą, że "Wielki Gatsby" był od początku nastawiony na sukces komercyjny. Potwierdza to grupa światowej sławy aktorów na pierwszym planie, ogromna ilość pieniędzy włożona w scenografię i kostiumy oraz ostatnie, czego potrzebuje taki film, czyli dobry soundtrack.

Produkcją soundtracku, oprócz samego reżysera, zajęli się Anton Monsted (wieloletni współpracownik Luhrmanna), oraz raper, Jay-Z. Mogłoby się wydawać, że muzyka do takiego filmu musi brzmieć niesamowicie, zjawiskowo. Ja jednak mam na ten temat inne zdanie. Muzyka to jedyna rzecz, która zniechęca mnie do oglądania filmów Luhrmanna. Tak jak w "Moulin Rouge!", reżyser postawił na szczyptę współczesności w produkcji obrazującej lata 20. ubiegłego wieku. Od dwudziestolecia międzywojennego minęło niemal sto lat. Kto mógłby uwierzyć, że osoba taka jak Jay-Z potrafi uchwycić klimat tamtych czasów?

Począwszy od mało odkrywczego 100$ Bill w wykonaniu Jaya-Z, na całkiem niezłym, w porównaniu do innych, Kill And Run skończywszy, najlepsze co mogę powiedzieć o albumie to to, że zawiódł moje oczekiwania. Najgorsze wrażenie zrobił na mnie cover utworu Amy Winehouse Back To Black w wykonaniu Beyonce i Andre 3000. Spójrzmy prawdzie w oczy, brzmi koszmarnie. Do gustu nie przypadło mi również zbyt elektroniczne Into The Past zespołu Nero, Where The Wind Blows Coco O. oraz Bang Bang will.i.am'a, którym jestem bardzo zdegustowana. Muszę też wspomnieć o nagraniu A Little Party Never Killed Nobody (All We Got) w wykonaniu Fergie. Początek jest całkiem obiecujący, ale niestety wszystko się psuje przy refrenie, przez co piosenka nie zyskała mojej sympatii.

Nie mogę tego krążka tylko krytykować. Przyznaję, że soundtrack zawiera też kilka dobrych utworów. Jednym z moich ulubionych jest Hearts A Mess Gotye. Mimo, że brzmieniem nie nawiązuje do jazzu lat 20., utwór jest, jak dla mnie, niesamowity. Kolejną dobrą piosenką jest słynne Young And Beautiful Lany Del Rey. Nagranie również nie pokrywa się z obrazem, ale brzmi zjawiskowo, tak jak utwory Del Rey brzmią zazwyczaj. Moją uwagę zwrócił też utwór Over The Love. Pewnie tylko z powodu głosu Florence, bo w gruncie rzeczy Flo z zespołem nagrali o wiele lepsze kawałki. Całkiem dobrze przedstawia się Together The xx, chociaż, jak na moje oko, jest zbyt monotonne, i, do czego zdążyłam się już przyzwyczaić, brzmieniem nie nawiązuje do tamtej epoki. Love Is Blindness Jack'a White'a to świetny utwór. Poza tym, że w ogóle nie pasuje do filmu typu "Wielki Gatsby". Jednymi z bardzo niewielu utworów pasujących do obrazu są Crazy In Love Emeli Sande oraz Love Is The Drug The Bryan Ferry Orchestra, z którymi warto się zapoznać.

Soundtrack nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Nie zaprzeczam, że na krążku znajdziemy kilka naprawdę dobrych utworów, ale niestety większości nie potrafię słuchać z przyjemnością. I wielkim minusem jest też to, że tylko 2 lub 3 nagrania pokrywają się z tym, co widzimy na ekranie, oglądając wspomniany film. Myślę, że gdyby Baz Luhrmann postawił na autentyczną muzykę z lat 20., wyszło by coś naprawdę pięknego, bo póki co, muzyka tylko psuje widowisko, jakim jest "Wielki Gatsby".
Moja ocena: 5/10.

czwartek, 20 lutego 2014

Recenzja albumu Caro Emerald "The Shocking Miss Emerald"


01. Miss Emerald: Intro
02. One Day
03. Coming Back As A Man
04. Tangled Up
05. Completely
06. Black Valentine
07. Pack Up The Louie
08. I Belong To You
09. The Maestro
10. Liquid Lunch
11. Excuse My French
12. Paris
13. My 2 Cents
14. The Wonderful In You

Po wielkim sukcesie debiutanckiego "Deleted Scenes From The Cutting Room Floor" Caro powraca po trzech latach z nowym albumem - "The Schocking Miss Emerald" [2013]. Album zyskał wiele pozytywnych opinii, zajął też pierwsze miejsce w UK Albums Chart, a co najważniejsze, zyskał stałą pozycję na mojej prywatnej liście ulubionych albumów. Debiutanckim krążkiem wokalistka postawiła sobie wysoką poprzeczkę i niewątpliwie uda jej się ją przeskoczyć, zachwycając słuchaczy po raz kolejny.

Muzyczną przygodę z Szokującą Panną Emerald rozpoczynamy od krótkiej, filmowej, instrumentalnej kompozycji - Miss Emerald: Intro. Brzmi rewelacyjnie, ale jej potencjał nie został całkiem wykorzystany, bo dłuższy, orkiestrowy utwór byłby wspaniałym urozmaiceniem. One Day to bardzo pozytywny, taneczny utwór, gdzie, między partiami Caro, pojawiają się rozmowy mężczyzn. Szkoda tylko, że utwór nie miał w sobie nic z nastrojowego intra. Coming Back As A Man czaruje swoim kryminalnym, tajemniczym klimatem, a partie smyczków tylko dodają piosence uroku. Singlowe Tangled Up, mimo tego, że podchodzi pod klasyczne tango, jest urozmaicone różnymi elektronicznymi elementami. Jest idealnym połączeniem instrumentalnych melodii z nowoczesnymi wstawkami, przy czym szybko wpada w ucho. Swingowe Completely tryska pozytywną energią i porywa do tańca. Z kolei powolne Black Valentine przedstawia się bardziej tajemniczo, wręcz mrocznie. Jednym z moich ulubionych utworów jest Pack Up The Louie. Nagranie ma w sobie cień przedwojennego swingu. Nie można też oprzeć się powolnej, ale bardzo wyrazistej, zmysłowej kompozycji I Belong To You. W The Maestro również rozbrzmiewa echo lat 20. ubiegłego wieku, smaku dodaje sekcja dęta. Singlowe Liquid Lunch to energiczny, chwytliwy utwór, zwieńczony znakomitym solo na gitarze akustycznej. Kolejnym rewelacyjnym numerem jest Excuse My French. Nagranie rozpoczynają i wieńczą partie instrumentalne. O tajemniczym utworze Paris również nie mogę powiedzieć niczego złego. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu, Caro śpiewa tutaj nie tylko po angielsku, ale momentami też po francusku. My 2 Cents jest, jak na moje oko, najnowocześniej brzmiącym utworem na płycie. Mimo to brzmi równie zgrabnie jak reszta. Album wieńczy pozytywna kompozycja The Wonderful In You, pozostawiając w słuchaczu chęć na więcej.

"The Shocking Miss Emerald" to album spójny, dopracowany w każdym calu. Znajdziemy tutaj zgrabne połączenie magicznego brzmienia lat 20., swingu i jazzu, z elektronicznymi elementami. Jak dla mnie, krążek nie ma słabych punktów. A co najważniejsze, Caro i jej zespołowi udało się wykreować swój własny, niepowtarzalny styl, co jest tak niespotykane na dzisiejszej scenie pop.
Moja ocena: 10/10.

czwartek, 9 stycznia 2014

Recenzja EP-ki Lany Del Rey "Paradise"


01. Ride
02. American
03. Cola
04. Body Electric
05. Blue Velvet
06. Gods & Monsters
07. Yayo
08. Bel Air

Lana Del Rey od początku swojej kariery potrafiła zrobić wokół siebie dużo szumu. Było o niej głośno raz za sprawą jakiegoś skandalu, drugim razem z powodu wspaniałego utworu. Kiedy wydała album "Born To Die", w muzycznym świecie zawrzało. Wszyscy, w tym ja, byli zachwyceni jej głosem, jej muzyką, nią samą. Ludzie chcieli więcej. Tym właśnie sposobem pod koniec 2012 roku światło dzienne ujrzał minialbum zatytułowany "Paradise".

Na początek zaserwowano słuchaczom nieco melancholijny, ale piękny utwór Ride, który brzmieniowo nie odbiega od kompozycji zaprezentowanych na "Born To Die". Oprócz samego utworu warto zapoznać się z ciekawym teledyskiem. Kolejny utwór, American, to delikatna kompozycja, w której trochę przeszkadza mi refren. Całość doceniłam dopiero po kilku przesłuchaniach. Cola to jeden z moich faworytów na "Paradise". Utwór jest zmysłowy, tajemniczy, o nieco niepokojącym klimacie. I gdyby nie to, że jestem nim tak oczarowana, może zwróciłabym większą uwagę na kontrowersyjny tekst. Pod koniec Elizabeth daje całkiem niezły popis swoich możliwości wokalnych, co jeszcze podnosi wartość nagrania. Body Electric to kolejny wspaniały utwór, który budzi we mnie mnóstwo emocji i jeszcze mocniej wpływa na wyobraźnię. To właśnie lubię w muzyce Lany. Oprócz ciekawego tekstu piosenka wyróżnia się niepokojącą, tajemniczą melodią i hipnotyzującym wokalem. Blue Velvet to cover znanego utworu z lat 50., który został nagrany przez Lanę na potrzeby reklamy jesiennej kolekcji H&M. Gods & Monsters to najcięższa piosenka wokalistki. Dlatego właśnie warto zwrócić uwagę na łagodzące dźwięki harfy i partie smyczków. Yayo to podrasowana kompozycja z repertuaru Del Rey, kiedy występowała pod pseudonimem Lizzy Grant. Utwór jest najdłuższy (5 minut), mimo to jest jednym z ciekawszych, bo jako jedyny został wykonany akustycznie. Wokal Lany brzmi bardzo zmysłowo, a idealnym dopełnieniem jest jazzowy podkład. EP-kę wieńczy podniosła ballada Bel Air, utwór o przejmującym, wręcz baśniowym brzmieniu.

Lana po raz kolejny uraczyła nas zbiorem kilku bardzo nastrojowych kompozycji. Wielkim plusem jej muzyki jest jej niski, zmysłowy wokal, który potrafi świetnie wykorzystać i zaczarować słuchacza. Utwory zawarte na "Paradise" wzbudzają emocje i poruszają wyobraźnię, przez co nie sposób się od nich oderwać, a tym bardziej o nich zapomnieć. Lanie nie zostało nic innego, jak tylko wydać kolejny album, na który czekam z niecierpliwością.
Moja ocena: 7/10.

środa, 18 grudnia 2013

Recenzja albumu Toma Odella "Long Way Down"


01. Grow Old With Me
02. Hold Me
03. Another Love
04. I Know
05. Sense
06. Can't Pretend
07. Till I Lost
08. Supposed To Be
09. Long Way Down
10. Sirens

Pod koniec roku 2012 na brytyjską scenę muzyczną z rozmachem wkroczył pewien młody artysta, czyli nie kto inny jak Tom Odell. Za samą EP'kę, "Songs From Another Love", otrzymał nagrodę BRITs Critics' Choice Award. Debiutancki minialbum był tylko przedsmakiem przed daniem głównym. W czerwcu 2013 roku światło dzienne ujrzał pierwszy studyjny album Brytyjczyka, "Long Way Down", który dzisiaj zrecenzuję.

Album otwiera singlowe Grow Old With Me. Utwór jest dobrym przykładem rozbrajającej szczerości Odella. Opowiada o miłości, która będzie trwała całe życie, pomimo szybko upływającego czasu. Tom, nagrywając płytę, miał 21 lat, więc tak dojrzałe słowa w ustach tak młodego człowieka brzmią naprawdę niecodziennie. Piosenka dobrze odzwierciedla nieco melancholijny charakter płyty. Po niej następuje mocniejsze Hold Me. Wyraźniej słyszymy tutaj perkusję, momentami gitarę, a wokal Toma nie jest już tak delikatny jak w poprzednim nagraniu, ale i tak nie mogę się oprzeć jego urokowi. Another Love to piękny, nostalgiczny i bardzo wzruszający utwór. I znów Tom powala swoją szczerością. Bo, poza talentem do komponowania wspaniałych utworów, to właśnie dzięki niej zdobył serca słuchaczy. I Know to jeden z moich faworytów. Od pierwszego przesłuchania numer urzeka mnie swoim brzmieniem. Nie można przejść obok niego obojętnie. Delikatne Sense, wbrew pozorom, potrafi poruszyć do głębi. Instrumentarium ogranicza się tu do samego fortepianu, który z nieprzeciętnym głosem Odella tworzy bardzo oszczędne, ale zgrabne połączenie. Can't Pretend to mój ulubiony numer. Nie wiem czy chodzi mi o niesamowitą melodię czy o wokal Toma, ale utwór ma w sobie coś niezwykłego. Artysta dobrze oddał tutaj swoje emocje. Till I Lost to wyrazisty utwór, o pozytywnym brzmieniu. Czarujące Supposed To Be należy do moich ulubionych kompozycji. Lekkie, a zarazem szczere i głębokie. Nie wiem dlaczego aż tak zwróciłam na to uwagę, ale muszę wspomnieć o świetnej aranżacji utworu: każdy dźwięk jest idealnie wyważony, nic dodać nic ująć. Tytułowy track to delikatny fortepianowy utwór, który docenia się bardziej dopiero po kilku przesłuchaniach. Album wieńczy utwór Sirens, który świetnie sprawiłby się na koncercie.

Pomimo tak młodego wieku, od razu rzuca się w oczy dojrzałość artysty. Warstwa liryczna skupia się oczywiście wokół tematu miłości. Jednak Tom przedstawił ją na swój własny, niebanalny sposób, czego niektórzy bardziej doświadczeni muzycy mogliby mu tylko pozazdrościć.

"Long Way Down" to album spójny, przemyślany. Wolniejsze kompozycje przeplatają się z bardziej dynamicznymi, a wszystkie są utrzymane w lekko melancholijnym klimacie. Sposób, w jaki Odell potrafi zaśpiewać swoje utwory chwyta mnie za serce. I kolejnym plusem jest jego fortepian. Tom mnie po prostu oczarował. Bez wątpienia jest jednym z najciekawszych debiutantów ostatnich lat. Jak na moje oko, albumem "Long Way Down" otworzył sobie drzwi do sukcesu. Jestem pewna, że swoją muzyką zachwyci nas jeszcze nieraz.
Moja ocena: 8/10.

czwartek, 7 listopada 2013

Recenzja albumu Jessie Ware "Devotion"


01. Devotion
02. Wildest Moments
03. Running
04. Still Love Me
05. No To Love
06. Night Light
07. Swan Song
08. Sweet Talk
09. 110 %
10. Taking In Water
11. Something Inside

Jessica Lois Ware, znana jako Jessie Ware, to brytyjska wokalistka, która w 2011 roku zadebiutowała singlem "Strangest Feelings", a w połowie zeszłego roku wydała swój pierwszy album "Devotion", który dzisiaj zrecenzuję. Magazyn Clash nazwał Jessie "brakującym ogniwem między Adele, SBTRKT i Sade". A więc przekonajmy się, co wokalistka ma nam do zaoferowania.

Album otwiera tytułowy utwór Devotion, który dobrze oddaje klimat płyty. Jest delikatny, a zarazem wyrazisty. Żeby piosenka w pełni do mnie dotarła, musiałam się z nią osłuchać, a potem z każdym kolejnym przesłuchaniem wyłapywałam nowe dźwięki. A jest ich naprawdę wiele. Następnie zaserwowano słuchaczom słynne Wildest Moments. Przyjemny, melodyjny, a przy tym bardzo chwytliwy utwór. Głos Jessie brzmi tutaj znakomicie. Lekko rockowe Running to jeden z bardziej energicznych kawałków na płycie, choć jest równie delikatny i kobiecy jak reszta, a pomimo wyraźnej perkusji i gitary elektrycznej, elegancki wokal Jessie idealnie się tutaj wpasowuje. W Still Love Me słychać o wiele więcej elektroniki, niż w poprzednich nagraniach, co oczywiście nie znaczy, że kawałek brzmi gorzej. Elektronika jest tutaj dobrana w idealnej dawce. Bo przecież co za dużo, to niezdrowo. W No To Love słychać wpływy hip-hopu. Jak widać, Jessie odnajduje się nawet w takich klimatach. Pod koniec piosenki słychać kilka linijek rapowanych przez Dave'a Okumu, jednego z producentów albumu. Night Light to jeden z bardziej popowych kawałków na płycie. Na tle innych jest dosyć energiczny. Głos Jessie brzmi tutaj bardzo przejmująco. I muszę wspomnieć o świetnych wstawkach smyczków na początku i na końcu nagrania. W elektronicznym Swan Song najbardziej podoba mi się refren, który wyróżnia się wśród spokojniejszych zwrotek. Sweet Talk to jeden z szybszych utworów, od którego bije pozytywna energia. 110 % wyróżnia się pokaźną dawką elektroniki i chwytliwą melodią. Pomimo, że Jessie śpiewa bardzo delikatnie i łagodnie, piosenka ma szybkie tempo, co razem sprawia niesamowite wrażenie. Taking In Water to spokojna ballada o ciekawej, pełnej metafor, warstwie tekstowej. Album wieńczy delikatny utwór Something Inside, niezwykle przyjemny dla ucha.

Pomimo tego, że przeczytałam wiele pozytywnych recenzji albumu, podchodziłam do niego sceptycznie, myśląc, że Jessie Ware to kolejna gwiazda pop, która najprawdopodobniej zniknie tak szybko jak się pojawiła. Jakże bardzo się pomyliłam! Jessie to nie tylko inteligentna, ale i piękna oraz utalentowana kobieta. Jej twórczość zawarta na "Devotion" to kawał świetnej muzyki na bardzo wysokim poziomie. Nie potrafię wskazać gorszego momentu, a każdym utworem można się wręcz delektować. Myślę, że muzyka Jessie zachwyciłaby nawet najbardziej wymagających słuchaczy. A sama wokalistka na pewno nagra jeszcze niejeden świetny album.
Moja ocena: 9/10.