01. Make It
02. Somebody
03. Dream On
04. One Way Street
05. Mama Kin
06. Write Me A Letter
07. Movin' Out
08. Walkin' The Dog
"Aerosmith" [1973] to debiutancki album legendarnego, jak na moje oko, zespołu Aerosmith. W skład grupy wchodzą: Steven Tyler (wokal), Joe Perry (gitara prowadząca), Tom Hamilton (gitara basowa), Joey Kramer (perkusja) i Brad Whitford (gitara rytmiczna). Płyta, o której dzisiaj opowiem, jest dosyć krótka - tylko osiem utworów - jednak bardzo przypadła mi do gustu.
Pierwszy na krążku jest utwór Make It. Po pierwszym jego przesłuchaniu nie wydawał mi się wyjątkowy; brzmiał jak najzwyklejszy rockowy kawałek. Jednak kiedy się z nim osłuchałam, bardzo często gościł na mojej playliście. Szczególnie podoba mi się refren. Kiedy tylko włączyłam płytę, od razu zwróciłam uwagę na głos Tylera, który nie był jeszcze tak "zadymiony" i chropowaty jak obecnie. Ale głos Tylera to głos Tylera, a więc zawsze będzie brzmiał genialnie. Kolejny utwór nosi tytuł Somebody. Bardzo pozytywny kawałek. Stylistyką nie różni się od pierwszego. Pomimo, że jest dość zwyczajny, słuchanie go sprawia mi niemałą przyjemność. Następnie mamy legendarne już Dream On. Na wstępie słychać gitarę, fortepian i skrzypce - imponująca różnorodność instrumentów (jak na Aerosmith z pierwszego krążka). Potem wchodzi, o dziwo, delikatny głos Tylera, a zaraz potem dochodzi reszta instrumentów. Już po pierwszym przesłuchaniu kawałek mnie oczarował, a wręcz powalił na kolana. Cały utwór jest naprawdę genialny, nie mówiąc już o refrenie. Kolejny utwór to bluesowe siedmiominutowe One Way Street. Zazwyczaj tak długie piosenki mają tendencję do zanudzania słuchacza, jednak One Way Street pod żadnym względem się do nich nie zalicza. Słychać tutaj harmonijkę ustną, w przyszłości charakterystyczną dla Aerosmith. Pod koniec melodia się nieco zmienia, a efekt jest naprawdę świetny. Ogółem bardzo pozytywny i energiczny utwór, przy którym nie sposób nie tupać nogą. Potem mamy kolejny hit zespołu, Mama Kin. Bardzo chwytliwe, dynamiczne, pozytywne, a gitara naprawdę zniewalająca. Po prostu piękny, klasyczny rockowy utwór. Przejdę od razu do ostatniej piosenki, Walkin' The Dog, która jest coverem Rufusa Thomasa. Ku mojemu zdziwieniu kawałek ma funkowe elementy, czego nie spodziewałam się po Aerosmith. Jednak dzięki temu utwór pozytywnie się wyróżnia.
Płyta jest spójna, wszystkie utwory są utrzymane w tej samej stylistyce. Za pierwszym razem mogą wydać się prawie identyczne, jednak po kilkakrotnym przesłuchaniu albumu, dostrzega się znaczące różnice między nimi. Jak na debiut, płyta jest naprawdę dobra. Określiłabym ją jako klasyczny, rockowy krążek. Album nie jest jakąś innowacją, ale trzeba przyznać, że Aerosmith ma swoje miejsce w historii muzyki rockowej. Uważam, że album jest wart przesłuchania.
Moja ocena: 9/10.
Pierwszy na krążku jest utwór Make It. Po pierwszym jego przesłuchaniu nie wydawał mi się wyjątkowy; brzmiał jak najzwyklejszy rockowy kawałek. Jednak kiedy się z nim osłuchałam, bardzo często gościł na mojej playliście. Szczególnie podoba mi się refren. Kiedy tylko włączyłam płytę, od razu zwróciłam uwagę na głos Tylera, który nie był jeszcze tak "zadymiony" i chropowaty jak obecnie. Ale głos Tylera to głos Tylera, a więc zawsze będzie brzmiał genialnie. Kolejny utwór nosi tytuł Somebody. Bardzo pozytywny kawałek. Stylistyką nie różni się od pierwszego. Pomimo, że jest dość zwyczajny, słuchanie go sprawia mi niemałą przyjemność. Następnie mamy legendarne już Dream On. Na wstępie słychać gitarę, fortepian i skrzypce - imponująca różnorodność instrumentów (jak na Aerosmith z pierwszego krążka). Potem wchodzi, o dziwo, delikatny głos Tylera, a zaraz potem dochodzi reszta instrumentów. Już po pierwszym przesłuchaniu kawałek mnie oczarował, a wręcz powalił na kolana. Cały utwór jest naprawdę genialny, nie mówiąc już o refrenie. Kolejny utwór to bluesowe siedmiominutowe One Way Street. Zazwyczaj tak długie piosenki mają tendencję do zanudzania słuchacza, jednak One Way Street pod żadnym względem się do nich nie zalicza. Słychać tutaj harmonijkę ustną, w przyszłości charakterystyczną dla Aerosmith. Pod koniec melodia się nieco zmienia, a efekt jest naprawdę świetny. Ogółem bardzo pozytywny i energiczny utwór, przy którym nie sposób nie tupać nogą. Potem mamy kolejny hit zespołu, Mama Kin. Bardzo chwytliwe, dynamiczne, pozytywne, a gitara naprawdę zniewalająca. Po prostu piękny, klasyczny rockowy utwór. Przejdę od razu do ostatniej piosenki, Walkin' The Dog, która jest coverem Rufusa Thomasa. Ku mojemu zdziwieniu kawałek ma funkowe elementy, czego nie spodziewałam się po Aerosmith. Jednak dzięki temu utwór pozytywnie się wyróżnia.
Płyta jest spójna, wszystkie utwory są utrzymane w tej samej stylistyce. Za pierwszym razem mogą wydać się prawie identyczne, jednak po kilkakrotnym przesłuchaniu albumu, dostrzega się znaczące różnice między nimi. Jak na debiut, płyta jest naprawdę dobra. Określiłabym ją jako klasyczny, rockowy krążek. Album nie jest jakąś innowacją, ale trzeba przyznać, że Aerosmith ma swoje miejsce w historii muzyki rockowej. Uważam, że album jest wart przesłuchania.
Moja ocena: 9/10.