wtorek, 30 kwietnia 2013

Recenzja albumu Aerosmith "Aerosmith"


01. Make It
02. Somebody
03. Dream On
04. One Way Street
05. Mama Kin
06. Write Me A Letter
07. Movin' Out
08. Walkin' The Dog

"Aerosmith" [1973] to debiutancki album legendarnego, jak na moje oko, zespołu Aerosmith. W skład grupy wchodzą: Steven Tyler (wokal), Joe Perry (gitara prowadząca), Tom Hamilton (gitara basowa), Joey Kramer (perkusja) i Brad Whitford (gitara rytmiczna). Płyta, o której dzisiaj opowiem, jest dosyć krótka - tylko osiem utworów - jednak bardzo przypadła mi do gustu.

Pierwszy na krążku jest utwór Make It. Po pierwszym jego przesłuchaniu nie wydawał mi się wyjątkowy; brzmiał jak najzwyklejszy rockowy kawałek. Jednak kiedy się z nim osłuchałam, bardzo często gościł na mojej playliście. Szczególnie podoba mi się refren. Kiedy tylko włączyłam płytę, od razu zwróciłam uwagę na głos Tylera, który nie był jeszcze tak "zadymiony" i chropowaty jak obecnie. Ale głos Tylera to głos Tylera, a więc zawsze będzie brzmiał genialnie. Kolejny utwór nosi tytuł Somebody. Bardzo pozytywny kawałek. Stylistyką nie różni się od pierwszego. Pomimo, że jest dość zwyczajny, słuchanie go sprawia mi niemałą przyjemność. Następnie mamy legendarne już Dream On. Na wstępie słychać gitarę, fortepian i skrzypce - imponująca różnorodność instrumentów (jak na Aerosmith z pierwszego krążka). Potem wchodzi, o dziwo, delikatny głos Tylera, a zaraz potem dochodzi reszta instrumentów. Już po pierwszym przesłuchaniu kawałek mnie oczarował, a wręcz powalił na kolana. Cały utwór jest naprawdę genialny, nie mówiąc już o refrenie. Kolejny utwór to bluesowe siedmiominutowe One Way Street.  Zazwyczaj tak długie piosenki mają tendencję do zanudzania słuchacza, jednak One Way Street pod żadnym względem się do nich nie zalicza. Słychać tutaj harmonijkę ustną, w przyszłości charakterystyczną dla Aerosmith. Pod koniec melodia się nieco zmienia, a efekt jest naprawdę świetny. Ogółem bardzo pozytywny i energiczny utwór, przy którym nie sposób nie tupać nogą. Potem mamy kolejny hit zespołu, Mama Kin. Bardzo chwytliwe, dynamiczne, pozytywne, a gitara naprawdę zniewalająca. Po prostu piękny, klasyczny rockowy utwór. Przejdę od razu do ostatniej piosenki, Walkin' The Dog, która jest coverem Rufusa Thomasa. Ku mojemu zdziwieniu kawałek ma funkowe elementy, czego nie spodziewałam się po Aerosmith. Jednak dzięki temu utwór pozytywnie się wyróżnia.

Płyta jest spójna, wszystkie utwory są utrzymane w tej samej stylistyce. Za pierwszym razem mogą wydać się prawie identyczne, jednak po kilkakrotnym przesłuchaniu albumu, dostrzega się znaczące różnice między nimi. Jak na debiut, płyta jest naprawdę dobra. Określiłabym ją jako klasyczny, rockowy krążek. Album nie jest jakąś innowacją, ale trzeba przyznać, że Aerosmith ma swoje miejsce w historii muzyki rockowej. Uważam, że album jest wart przesłuchania.
Moja ocena: 9/10.

środa, 17 kwietnia 2013

Recenzja albumu AC/DC "High Voltage"


01. It's A Long Way To The Top (If You Wanna Rock 'N' Roll)
02. Rock 'n' Roll Singer
03. The Jack
04. Live Wire
05. T.N.T.
06. Can I Sit Next To You Girl
07. Little Lover
08. She's Got Balls
09. High Voltage

AC/DC to jeden z tych legendarnych zespołów rockowych, których twórczość miała wpływ na miliony fanów. Dzisiaj zrecenzuję ich pierwszy ogólnoświatowy krążek, "High Voltage" [1976]. Przed wydaniem tego albumu na całym świecie, w Australii (skąd pochodzi zespół) ukazały się wcześniej dwa krążki, "High Voltage" oraz "T.N.T.". Ogólnoświatowa wersja płyty "High Voltage" łączy w sobie niektóre utwory ze swoich australijskich poprzedniczek.

Album otwiera It's A Long Way To The Top (If You Wanna Rock 'N' Roll). Utwór dobrze oddaje klimat krążka. Jest dynamiczny, dobrze słychać wszystkie instrumenty, przy czym wpada w ucho. Naprawdę udany kawałek. Mając za sobą taki początek, chętnie słuchałam dalej. Jedyne, czego nie odebrałam w pełni pozytywnie to dudy, które gdzieniegdzie się pojawiają. Jednak przez to że ja się troszkę czepiam nie można odmówić piosence przebojowości. Potem mamy równie chwytliwe Rock 'n' Roll Singer. Tak jak przy poprzednim utworze, zachwyciły mnie gitarowe riffy. Naprawdę świetnie komponują się z resztą. Co do wokalu, na początku głos Bona Scotta był mi całkowicie obojętny, ale kiedy się do niego przyzwyczaiłam, zaczął mi się szczerze podobać. Kolejny utwór, The Jack, o bluesowym rytmie, oczarował mnie już mniej. Zapewne dlatego, że w refrenie są wielokrotnie powtarzane te same słowa. Muszę jednak wspomnieć, że do tego kawałka głos Scotta pasuje idealnie. W sumie całość można uznać za udaną. Kolejny numer to Live Wire. Musiałam się z nim trochę osłuchać. Po jakimś czasie naprawdę go polubiłam. Następnie mamy jeden z największych przebojów zespołu - T.N.T. Jest to jeden z tych uzależniających kawałków, które cały czas słyszysz w głowie. Refren jest tutaj niezwykle chwytliwy. Cała piosenka jest dosyć zróżnicowana - na początku i pod koniec słyszymy krzyki muzyków, potem świetne zwrotki i rewelacyjny refren. Wiem, że to dopiero połowa płyty, ale T.N.T. przypieczętowało tylko moje zadowolenie z sięgnięcia po album "High Voltage".  W Can I Sit Next To You Girl urzekło mnie brzmienie gitar. Little Lover ma osobliwą atmosferę. Kiedyś żona Scotta poprosiła go, by napisał o niej piosenkę. Napisał więc She's Got Balls (PL: Ona ma jaja), za co ta się z nim rozwiodła. Biorąc pod uwagę samo brzmienie utworu, jest dobry, choć nie zalicza się do moich ulubionych. Na koniec zaserwowano słuchaczom piosenkę tytułową, High Voltage. Jak na moje oko, jest podobna do tych z początku. Brzmi naprawdę świetnie.

Długo się nad tym zastanawiałam, i doszłam do wniosku, że na każdym kroku zachwyca mnie prostota ich muzyki. Bardzo proste a jednak genialne. Nie mam najmniejszych wątpliwości co do talentu członków AC/DC. Muszę wyróżnić gitarzystę, Angusa Young'a. Słychać, że facet wie, co robi. Słabych punktów na krążku jest niewiele. Co tu dużo mówić, klasyka rocka.
Moja ocena: 9/10.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Recenzja albumu The Beatles "With The Beatles"


01. It Won't Be Long
02. All I've Got To Do
03. All My Loving
04. Don't Bother Me
05. Little Child
06. Till There Was You
07. Please Mister Postman
08. Roll Over Beethoven
09. Hold Me Tight
10. You Really Got A Hold On Me
11. I Wanna Be Your Man
12. Devil In Her Heart
13. Not A Second Time
14. Money (That's What I Want)

Legendarnych Beatlesów raczej nie muszę przedstawiać. W każdym razie dzisiaj zrecenzuję ich drugi krążek "With The Beatles" [1963]. Recenzję pierwszej płyty już pisałam >>klik<<. Zdziwiłam się niezmiernie, kiedy dowiedziałam się, że album "With The Beatles" został wydany tylko cztery miesiące po pierwszym, "Please Please Me". Zatem nikt się nie zdziwi, jeśli powiem, że druga płyta nie różni się wcale od pierwszej pod względem brzmienia.

Album otwiera kawałek It Won't Be Long - bardzo przyjemny, pozytywny i krótki, tak jak to zazwyczaj bywa u Beatlesów w najmłodszych latach. Muzyka i teksty nie są skomplikowane, przez co łatwo trafiają do słuchacza. Muszę dodać, że kiedy słucham Beatlesów, mimowolnie się uśmiecham. Drugi utwór, All I've Got To Do, nie różni się od poprzedniego pod względem brzmienia; jest tak samo pozytywny i przyjemny. Po dwóch pierwszych piosenkach można zauważyć, że ważnym szczegółem w muzyce Beatlesów są chórki. Są nierozłączną częścią, dopełniającą całość. Trzeci utwór, All My Lovingto jeden z moich ulubionych. Wokal prowadzący objął tutaj McCartney. Nie wiem dlaczego tak jest, ale do piosenek w wykonaniu Paul'a mam większą sympatię (chociaż w sumie darzę ogromną sympatią większość utworów Beatlesów). Numer cztery to Don't Bother Me, napisane przez gitarzystę, George'a Harrisona. Co dziwne, piosenka nie jest taka wesolutka jak reszta. Ale tak samo rewelacyjna.


Kolejny utwór, Little Child, jest przepełniony tą Beatlesową pozytywną energią. Bardzo dynamiczny kawałek. Następnie pojawia się utwór Till There Was You w wykonaniu Paul'a. W odróżnieniu do poprzedniego, ten jest spokojny, zagrany na gitarze akustycznej. Please Mister Postman to jeden z coverów, których na płycie jest sześć. Bardzo szybko wpada w ucho, z resztą jak wszystko na krążku. Roll Over Beethoven to kolejny cover. Typowo rockandrollowy utwór. Można powiedzieć, że to najszybszy kawałek na płycie. Bardzo przypadł mi do gustu. Pominę dwa utwory i przejdę od razu do następnego. I Wanna Be Your Man w wykonaniu perkusisty, Ringo Starr'a. Zawsze mnie śmieszył sposób grania Ringa, a kiedy słucham utworów, w których objął wokal prowadzący, zawsze chce mi się śmiać. Nie znaczy to jednak, że piosenka jest zła. Mnie się podoba.


Kolejny kawałek, jeden z moich ulubionych, Devil In Her Heart, ma w swoim brzmieniu coś, co go wyróżnia. Jest nawet więcej niż przyjemny. Przejdę od razu do ostatniego numeru, czyli Money (That's What I Want). Jest to jeden z tych bardziej wyróżniających się. Może dlatego, że jest wykonany z ponadprzeciętną ilością pianina.

Utwory na "With The Beatles" są utrzymane w takim samym klimacie - są pozytywne, przyjemne, dość dynamiczne. Typowo Beatlesowe. Genialne w swojej prostocie. Bardzo szybko wpadają w ucho i nie mogą wyjść. Warto wspomnieć, że prawie wszystkie są o miłości :) Album jest jednym z moich ulubionych.
Moja ocena: 10/10. Polecam!