01. Tiny Little Bows
02. This Kiss
03. Call Me Maybe
04. Curiosity
05. Good Time Feat. Owl City
06. More Than A Memory
07. Turn Me Up
08. Hurt So Good
09. Beautiful Feat. Justin Bieber
10. Tonight I'm Getting Over You
11. Guitar String / Wedding Ring
12. Your Heart Is A Muscle
Kanadyjska wokalistka,
Carly Rae Jepsen, jest nam wszystkim doskonale znana ze swojego hitu
Call Me Maybe, który, jakiś czas temu, słyszało się na każdym kroku. Często zastanawiałam się nad całym tym zamieszaniem stworzonym wokół Jepsen - przecież to tylko jedna piosenka (i to nie koniecznie dobra), więc po co robić z niej jakąś wielką gwiazdę. Ale przecież nie bez powodu istnieją specjaliści, którzy nie patrzą na wartość tego, co wypuszczają w obieg, tylko za ile pieniędzy można to sprzedać. W skrócie - mam wrażenie (może nawet trafne), że Jepsen jest jednym z "prodkutów" stworzonych przez masę producentów, którzy nie liczą się ze słuchaczami. A słuchaczy i fanów powinno się szanować, bo czymże byliby bez nich "artyści"? W każdym razie (nawet jeśli słuchanie tego krążka to masochizm) dzisiaj zrecenzuję drugi studyjny album Carly, "Kiss" [2012].
Pierwsza na krążku jest piosenka Tiny Little Bows. Naprawdę, chciałam podejść do tej płyty z pozytywnym nastawieniem, ale spodziewałam się czegoś lepszego. A więc pozytywne nastawienie mnie zawiodło, bo Tiny Little Bows jest już na mojej niepisanej liście "nie słuchaj nigdy więcej". Nie spodziewałam się, że sam początek będzie aż tak zły. Od dawna nie słyszałam czegoś tak plastikowego i sztucznego. Kolejny numer, This Kiss, prawie wcale nie różni się od pierwszego. Równie sztuczne i plastikowe, ale jeszcze bardziej irytujące. Trzecia piosenka [Boże! Kiedy koniec?!] to hitowe Call Me Maybe. Nie muszę chyba dokładnie opisywać tej porażki. Chwytliwa melodia i infantylny tekst. Widocznie Carly wraz z masą producentów nie kłopotali się, by chociaż ten utwór brzmiał co najmniej poprawnie. Kolejny numer to Curiosity. Czwarty raz słyszę ten sami bit. Niestety, to jeszcze nie koniec. Cóż, powinnam jakoś opisać tę piosenkę. Aczkolwiek byłoby to pozbawione jakiegokolwiek sensu, ponieważ numer nie różni się wcale od swoich poprzedników. Potem pojawia się utwór Good Time, gdzie do Jepsen dołączył Owl City. Ucieszyłam się bardzo, że chociaż na chwilę głos Carly zostanie zastąpiony jakimś męskim wokalem. Numer nie jest aż tak wkurzający, jak poprzednie, a więc nie ma aż tak złego wpływu na psychikę słuchacza. Jest znośny. Po nim następują trzy identyczne nagrania: More Than A Memory, Turn Me Up i Hurt So Good. Widać tu brak jakiejkolwiek inwencji twórczej. Podaruję sobie pisanie na ten temat, bo padłoby kilka niemiłych epitetów. Kolejny utwór to Beautiful z Justinem Bieberem. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek ucieszy mnie głos Biebera. A jednak stało się, wokal Biebera był nawet ulgą ze względu na niezbyt dobry wokal Carly. Ku mojemu zdziwieniu Beautiful rozpoczynają dźwięki gitary akustycznej. Nie spodziewałam się nawet chwilowego braku elektroniki, ale ten brak się pojawił, co podnosi wartość piosenki. Trzy ostatnie nagrania, Tonight I'm Getting Over You, Guitar String / Wedding Ring, Your Heart Is A Muscle, to już powrót do ciężkiej elektroniki. W tym ostatnim (najlepszym z tych trzech) pojawia się, o dziwo, fortepian, ale elektroniczny bit dalej tam jest, a może gdyby z niego zrezygnowano, piosenka jakoś by brzmiała.
Kiedy piosenkarka wydała tę płytę, miała 27 lat. Gdy wokalista jest w takim wieku, można od niego oczekiwać czegoś poważnego, ale Carly, z tego co widać, nie zalicza się do poważnych wokalistów. Ze względu na jej wiek, muzykę, którą przedstawia można określić jako bardzo infantylną. Nadmiar elektroniki sprawia, że każda piosenka się ze sobą zlewa, a w efekcie słuchamy cały czas tego samego utworu. Mam wrażenie, że 9 na 12 piosenek jest tylko po to, żeby wypełnić pustkę wokół Call Me Maybe, Good Time i Beautiful, z czego tylko tego ostatniego da się normalnie słuchać. Przesłodzona "muzyka" Carly to jakieś nieporozumienie, ponieważ sama piosenkarka nie wyróżnia się ani głosem ani pomysłowością.
Moja ocena: 2,5/10.