środa, 30 stycznia 2013

Recenzja albumu Ke$hy "Animal"


01. Your Love Is My Drug
02. Tik Tok
03. Take It Off
04. Kiss N Tell
05. Stephen
06. Blah Blah Blah Feat. 30H!3
07. Hungover
08. Party At A Rich Dude's House
09. Backstabber
10. Blind
11. Dinosaur
12. Dancing With Tears In My Eyes
13. Boots & Boys
14. Animal

A teraz coś z zupełnie innej beczki, czyli recenzja (debiutanckiej) płyty Ke$hy "Animal" [2010]. Sama nawet nie wiem, co mnie skłoniło do tak masochistycznego czynu, jak przesłuchanie jej płyty w całości. Podobno ten nowy krążek jest gorszy, ale dla mnie Kesha to Kesha, więc każda płyta jest taka sama. Cóż, ta wokalistka się nie rozwija, więc można się po niej spodziewać czegoś, co już było, albo czegoś jeszcze gorszego.

Pierwszy utwór na "Animal" to Your Love Is My Drug. Można powiedzieć, że to klasyczna popowa piosenka, biorąc pod uwagę dzisiejszy pop. Refren jest chwytliwy, a jakże, jednak dość drażniący. Dwójka to to nieszczęsne Tik Tok, do którego dwa lata temu przyczepiły się stacje radiowe. Przypuszczam, że to utwór, który najbardziej kojarzy się z Keshą. Piosenka jest znośna, przeciętna, i o wiele bardziej chwytliwa niż poprzednia. Co za komercja... Gdyby to jeszcze miało jakieś przesłanie, albo chociaż jakiś w miarę sensowny tekst... Czy to naprawdę zbyt wiele?... Ku mojemu zdumieniu Kesha brała udział w tworzeniu każdego numeru na "Animal". Myślałam, że to również robią za nią inni ludzie. Trzeci utwór i zarazem trzeci singiel to Take It Off. Zaczyna się nieprzyjemnie - za duża dawka elektroniki. Ale potem jest lepiej. Piosenka nie jest taka zła. Moim zdaniem najlepszy z czterech singli. Kiss N Tell... włączam... i mi się odechciewa. A podobno to punk jest męczącą muzyką... Tych, którzy tak sądzą zapraszam do posłuchania Kiss N Tell, a potem jeszcze kilku kawałków Keshy. W tym momencie mam ochotę krzyknąć "Co to jest?!". Jednak powstrzymam emocje i napiszę, co mi się nie podoba. Kiss N Tell brzmi strasznie plastikowo. Za dużo elektroniki, poza tym piosenka się niczym pozytywnym nie wyróżnia. Traktuję ją jako wypełniacz, więc nie warto poświęcać jej dużo uwagi. Kolejny kawałek to Stephen. Muszę przyznać, że przykuł moją uwagę. Piosenkę rozpoczyna Kesha z chórkiem. Na szczęście bez zbędnej elektroniki (która i tak pojawi się potem). Elektroniki nie ma tu tak dużo, jednak czepiam się treści tej piosenki. Tekst godny pożałowania. Szósty kawałek i ostatni singiel to Blah Blah Blah. Tutaj towarzyszy Keshy grupa 30H!3. Prawie wcale nie słychać obecności tego zespołu, więc w ogóle mogli sobie to podarować. Ogółem Blah Blah Blah to chwytliwy, lecz w gruncie rzeczy przeciętny kawałek. Nie będę rozpisywać się na temat reszty piosenek, bo są bardzo podobne.

Podsumowując, album "Animal" nie jest świetny, ale też nie jest najgorszy. Jest kilka piosenek, których da się słuchać ("Take It Off", "Stephen"), ale przeważają te ledwo znośne ("Your Love Is My Drug", "Kiss N Tell"). Album jest przeciętny (o ile nie gorszy). Da się przesłuchać cały od początku do końca, chociaż są momenty, w których przydałoby się wyłączyć odtwarzacz. W muzyce Keshy widać wyraźny przerost formy nad treścią. Za dużo tutaj elektroniki, która jest "daniem głównym", a nie ozdobnikiem. Można było jeszcze trochę popracować nad treścią piosenek, bo teksty, które są tutaj zaprezentowane są godne pożałowania. Ogólnie twórczość Keshy jest dość infantylna, więc co to dużo mówić.
Moja ocena: 3/10.

wtorek, 22 stycznia 2013

Liebster Award

Zostałam nominowana do Liebster Award przez http://tylkotakethat.blogspot.com/, za co bardzo dziękuję. Liebster Award ma na celu zwiększyć liczbę obserwatorów na blogach. Polega to na tym, że nominowana osoba musi odpowiedzieć na pytania z bloga, który ją nominował. A potem nominowana osoba musi nominować 11 blogów i zadać im 11 pytań.


sobota, 19 stycznia 2013

Recenzja albumu The Ramones "Ramones"


01. Blitzkrieg Bop
02. Beat On The Brat
03. Judy Is A Punk
04. I Wanna Be Your Boyfriend
05. Chain Saw
06. Now I Wanna Sniff Some Glue
07. I Don't Wanna Go Down To The Basement
08. Loudmouth
09. Havana Affair
10. Listen To My Heart
11. 53rd & 3rd
12. Let's Dance
13. I Don't Wanna Walk Around With You
14. Today You Love, Tomorrow The World

The Ramones to amerykański zespół punkrockowy, który rozpoczął swoją działalność w 1974 roku w Nowym Jorku, skąd pochodzą wszyscy członkowie grupy. Za czasów debiutanckiego albumu "Ramones" [1976], który dzisiaj zrecenzuję, zespół przedstawiał się w takim oto składzie: Joey Ramone - wokal, Johnny Ramone - gitara, Dee Dee Ramone - gitara basowa i Tommy Ramone - perkusja. Trudno nie zauważyć podobieństwa w ich pseudonimach scenicznych: wszyscy używali nazwiska Ramone, a zainspirował ich do tego (mój ulubieniec) Paul McCartney, który za czasów Beatlemanii meldował się w hotelach, podając nazwisko Ramone.
Ramonesi byli jednym z zespołów, które szerzyły ideę punk rocka w Stanach Zjednoczonych, chociaż właściwie punk jest brytyjski. Nie twierdzę jednak, że amerykańscy Ramonesi źle się w tym gatunku spisują.

Pierwszy utwór, Blitzkrieg Bop idealnie oddaje klimat i charakter całego albumu. W piosence są zachowane typowe dla punk rocka proporcje - szybki bit, "szarpana" gitara i szybkie tempo - a całość ma pozytywne brzmienie, co razem daje przyjemne (w dużej mierze zależy to od gustu!), energiczne połączenie. Oprócz tego Blitzkrieg Bop rozpoczyna kultowy okrzyk "Hey! Ho! Let's Go!". Muszę na początku wspomnieć, że kawałki Ramonesów trwają lekko ponad dwie minuty, więc nie są zbytnio rozbudowane, ale wpadają w ucho z niezwykłym rozmachem, a w moim przypadku potrafiłam słuchać jednej ich piosenki przez pół dnia. Od razu uprzedzam, że trudno się od nich uwolnić! Drugi utwór, Beat On The Brat niezwykle przypadł mi do gustu. Zapewne ze względu na to, że jest dość unikalny, nawet w ogólnym repertuarze The Ramones [niektórzy twierdzą, że każdy ich utwór jest taki sam, ale to błędne twierdzenie]. Beat On The Brat brzmi klasycznie dla tego zespołu, jednak jest bardziej "rymowane", co daje ciekawy efekt. Judy Is A Punk to jeden z kilku utworów, dzięki którym ta nowojorska grupa zyskała fanów i sławę. Trwa 1:32 min., ale kawałek jest kultowy. Przejdę od razu do szóstki, czyli Now I Wanna Sniff Some Glue. Jest to pierwsza piosenka Ramonesów, którą poznałam. Składa się z prostej melodii i czterech linijek równie prostego tekstu [Now I wanna sniff some glue, Now I wanna have somethin' to do, All the kids wanna sniff some glue, All the kids want somethin' to do], który powtarza się kilka razy. Piosenka trwa około minutę i pół, ale mnie się szczerze podoba. Przejdę od razu do dwunastki, czyli 53rd & 3rd. Jest to najbardziej znany utwór z tych napisanych przez basistę [Dee Dee Ramone]. Jest jednym z tych bardziej "rymowanych", a w środku utworu wokal na moment przejmuje Dee Dee, chociaż nie jestem pewna, czy piosenka na tym skorzystała.

Utwory The Ramones zaczynają się podobnie (ba, prawie identycznie), ale w rzeczywistości są różne. Musiałam o tym wspomnieć, aby rozwiać wszelkie wątpliwości. Uważam, że powtarzalność jest jedną z cech punk rocka, więc się tego nie czepiam. Niektórzy mogliby powiedzieć, że to wszystko jest tak banalne, że nie ma wartości. Kawałki są bardzo spójne (można by rzec, że aż za bardzo), ale jest w nich zachowane unikalne brzmienie Ramones. Każda piosenka składa się z kilku prostych gitarowych riffów, szybkiego bitu i dość chwytliwej melodii, a co do wokalu, hmm, Joey Ramone w większości wykrzykuje teksty i to bardzo niewyraźnie, ale jest to bardzo wyjątkowe. Takich zespołów już niestety nie zobaczymy. Punk rock jest prosty nie tylko w warstwie muzycznej jak i lirycznej, ale ma przekaz. Teksty mogą wydawać się bezsensowne, ale mają w sobie to coś, z resztą tak jak wokal. Ogółem swoista, wyjątkowa muzyka oraz zespół. Muszę na koniec dodać, że album stał się klasykiem, więc warto go znać.
Moja ocena: 9/10.


***

sobota, 12 stycznia 2013

Recenzja albumu Moby'ego "Play"


01. Honey
02. Find My Baby
03. Porcelain
04. Why Does My Heart Feel So Bad?
05. South Side
06. Rushing
07. Bodyrock
08. Natural Blues
09. Machete
10. 7
11. Run On
12. Down Slow
13. If Things Were Perfect
14. Everloving
15. Inside
16. Guitar Flute & String
17. The Sky Is Broken
18. My Weakness

Moby to amerykański wokalista, kompozytor i producent. Sama nie potrafię określić jego stylu, ale z tego co przeczytałam, zajmuje się on szeroko rozumianą muzyką klubową. Nie moje klimaty, ale mam do Moby'ego duży sentyment, bo często leciał w domu, kiedy byłam młodsza, a poza tym jego twórczość  po prostu bardzo mi się podoba. Dzisiaj napiszę o jego szóstym krążku "Play" [1999].

Twórczość tego człowieka nie jest banalna, więc tym samym trudno mi będzie ją opisać. Niektóre utwory są relaksujące (Honey, South Side, Bodyrock), a inne tak dołujące, że mogą wprowadzić człowieka w depresję (PorcelainWhy Does My Heart Feel So Bad?). Co ciekawe, Moby rzadko bierze na siebie wokal; jest odpowiedzialny za muzykę i teksty, ale pod względem wokalnym sam rzadko wykonuje swoje utwory.

Utwory na "Play" są różnorodne, lecz spójne. Ilość instrumentów jest dosyć oszczędna, ale dzięki temu wszystko jest idealnie wyważone. W tym przypadku prostota to piękno. Uważam, że ważnym elementem jest czuć tą muzykę. Oczywiście można też po prostu słuchać, ale to nie da tak "głębokich" wrażeń. Ogółem utwory na tym albumie są głębokie i dosyć poruszające.


Utwory, które zasługują na największą uwagę to PorcelainWhy Does My Heart Feel So Bad?Bodyrock Natural Blues. Myślę, że poprzez krążek "Play" Moby dużo wniósł do muzyki popowej i nieco poszerzył to pojęcie.
Moja ocena: 10/10. Polecam!

***

piątek, 4 stycznia 2013

Recenzja albumu Kasabian "Velociraptor!"


01. Let's Roll Just Like We Used To
02. Days Are Forgotten
03. Goodbye Kiss
04. La Fée Verte
05. Velociraptor!
06. Acid Turkish Bath (Shelter From The Storm)
07. I Hear Voices
08. Re-Wired
09. Man Of Simple Pleasures
10. Switchblade Smiles
11. Neon Noon

Kasabian to brytyjski zespół grający alternatywnego rocka z dodatkiem elektroniki. Pisałam już recenzję ich poprzedniego krążka (tu jest link >klik<), więc więcej informacji o zespole można znaleźć właśnie tam. Dzisiaj przedstawię najnowszy (chronologicznie w dyskografii grupy) album zespołu - "Velociraptor!" [2011].

Pierwszy utwór Let's Roll Just Like We Used To wprowadza słuchacza w lekko melancholijny klimat płyty. Utwór ma prostą, lecz specyficzną melodię, która szybko wpada w ucho. Pod numerem drugim mamy rewelacyjny kawałek Days Are Forgotten. Od razu "rzucił mi się w uszy" nieprzeciętny chórek, który słyszymy na początku piosenki i przy refrenie. Pod koniec zwrotek pojawiają się rymowane linijki, co w muzyce Kasabian pojawia się nieczęsto. Utwór od początku do końca jest niesamowity, a składa się na to wiele czynników, m.in.: brzmienie gitary, wokal oraz bit. Wszystko jest idealne. Goodbye Kiss to pozytywny, lekki i przyjemny utwór, który jest małą odmianą po dwóch pierwszych kawałkach. Muszę przyznać, że na początku nie miałam piosenki za tak dobrą i przyjemną, za jaką uważam ją teraz. Teraz nie rozumiem, jak mogłam za nią nie przepadać. La Fée Verte w wykonaniu gitarzysty zespołu [Sergio Pizzorno] brzmi nieco psychodelicznie. Idealnym dopełnieniem jest tutaj gitara akustyczna zamiast elektrycznej i skrzypce w tle. Tytułowy utwór Velociraptor! jest dynamiczny i skorzystano tutaj z niewielkiej ilości elektroniki, a więc nic dodać, nic ująć. Jeśli chodzi o melodię, powiedziałabym, że słychać wpływy punku. Kawałek jest bardzo chwytliwy i ogółem świetny. Acid Turkish Bath (Shelter From The Storm) to drugi, lecz nie ostatni numer, gdzie wokal przejął Sergio. Utwór ma miejscami nieco orientalne brzmienie, a partia skrzypiec jest po prostu genialna. Kawałek jest moim zdaniem psychodeliczny, bo nie potrafię się w nim doszukać niczego pozytywnego, co wcale nie obniża wartości piosenki. Numer ma 6 minut, ale ani trochę nie jest nudny, ponieważ jest dosyć rozbudowany i bardzo go za to cenię. I Hear Voices jest jednym z utworów, które zawierają większą dawkę elektroniki. Kawałek jest nieco dołujący, ale niezwykle efektowny. Ma nieskomplikowaną melodię i dozę elektroniki, która podkreśla całość. Re-Wired to jeden z numerów brzmiących pozytywnie, których nie ma wcale aż tak dużo. Piosenka, chociaż nie jest taka znowu szybka, jest dynamiczna i wykonana z rozmachem. A brzmi przy tym naprawdę rewelacyjnie. Man Of Simple Pleasures to dosyć lekki, choć nieco przytłaczający utwór. Moją uwagę przykuło ciekawe zakończenie piosenki. W Switchblade Smiles wykorzystano porządną dawkę elektroniki, ale to tylko podkreśliło niezwykły charakter utworu. Można powiedzieć, że w pewien sposób jest to najcięższy lub najmocniejszy kawałek zespołu. Album zamyka spokojne Neon Noon, gdzie wokal znów przejął gitarzysta, a głos ma niegorszy niż wokalista. Sam utwór jest świetnym zakończeniem.

Z tego co wiem "Velociraptor!" jest najbardziej lubianym przez fanów albumem Kasabian. Czy słusznie? Owszem. Nie można odmówić płycie przebojowości. Każdy utwór jest specyficzny, a jest ich jedenaście, więc myślę, że postrzeganie całości jako dzieła sztuki nie będzie błędem. W muzyce Kasabian bardzo podoba mi się częste wykorzystanie instrumentów smyczkowych oraz to, że zespół nie opiera się tylko na elektronice, ale jest ona w ich twórczości jedynie ozdobnikiem. Muzyka zespołu jest lekko melancholijna w typowy dla nich sposób i jest oryginalna, ma charakter. Im dłużej słucham Kasabian, tym głos wokalisty [Tom Meighan] jest bardziej specyficzny i rozpoznawalny. Muszę wspomnieć, że za wszystkie utwory zespołu jest odpowiedzialny gitarzysta, Sergio Pizzorno. Z resztą nie tylko za utwory, ale też za elektronikę i partie skrzypiec. Z tego wynika, że facet jest geniuszem, który czuje muzykę. Wracając do podsumowania albumu, w swojej recenzji nie jestem w stanie objąć jego majestatu. Idealny, nic dodać, nic ująć. Jeśli chodzi o młodsze zespoły rockowe, stawiam właśnie na Kasabian.
Moja ocena: 10/10. Polecam!