czwartek, 27 grudnia 2012

Recenzja albumu Michaela Jacksona "Thriller"


01. Wanna Be Startin' Somethin'
02. Baby Be Mine
03. The Girl Is Mine Feat. Paul McCartney
04. Thriller
05. Beat It
06. Billie Jean
07. Human Nature
08. P.Y.T. (Pretty Young Thing)
09. The Lady In My Life

Michaela Jacksona nie bez powodu nazwano Królem Popu. Nie muszę go chyba szczegółowo przedstawiać. Był bez wątpienia artystą, a jego twórczość urzekła miliony słuchaczy. Jego muzyka nie była pustym popem i za to właśnie go podziwiam. Niestety od 2009 roku nie ma go już z nami."Thriller" [1982], o którym dzisiaj opowiem, to jego szósty album.

Moim zdaniem Wanna Be Startin' Somethin' to rewelacyjny początek albumu, bo kawałek jest pozytywny, dynamiczny i krótko mówiąc genialny. Melodia jest fantastyczna, i nie mogę nie wspomnieć o bicie, który brzmi cudownie i jest w utworze idealnym dopełnieniem. Ogółem "Wanna Be..." to jedna z moich ulubionych, a może nawet ulubiona piosenka Michaela. The Girl Is Mine to bardzo przyjemny utwór, w którym Jacksonowi towarzyszy Paul McCartney. Piosenka od samego początku wzbudziła moje zainteresowanie, głównie dlatego, że uwielbiam McCartneya. Ale wracając do samego utworu, obaj wykonawcy świetnie razem brzmią. Tytułowy utwór Thriller to coś niesamowitego. Kawałek ma tajemniczy klimat, ale biorąc pod uwagę samą muzykę: melodię itd., brzmi pozytywnie. Z resztą nie muszę go tak szczegółowo opisywać, bo każdy go zna. Beat It jest dosyć mocnym kawałkiem, a w drugiej połowie została odegrana ciekawa solówka na gitarze. Bardzo energiczna piosenka, która bardzo wpada w ucho. Kolejną perełką jest Billie Jean. O kawałku potrafię powiedzieć tylko tyle, że jest świetny i, tak jak poprzedni utwór, może godzinami siedzieć w głowie. Human Nature to przyjemna odmiana po kilku energicznych piosenkach. Utwór jest lekki i spokojny. P.Y.T. (Pretty Young Thing) to bardzo przyjemny, energiczny kawałek, a zaraz po nim album zamyka bardzo ładna ballada The Lady In My Life.

Doszłam do wniosku, że "Thriller" to album dopracowany w 100 %, wręcz idealny. Myślę, że ludzie za kilkadziesiąt lat o nim nie zapomną. Każdy utwór się czymś wyróżnia, choć we wszystkich jest zachowany styl Michaela. Dużym plusem jest to, że na krążku znajduje się kilka ballad, bo dzięki temu jest jeszcze bardziej różnorodnie. Poza tym, doskonałym dopełnieniem jest specyficzny głos Króla.
Moja ocena: 10/10.

niedziela, 23 grudnia 2012

Świąteczna playlista

Oto kilka utworów, bez których święta dla mnie nie istnieją, lub których po prostu lubię słuchać zimą :)

1. "Last Christmas" - Wham!

***
2. "Let It Snow" - Frank Sinatra


***
3. "Driving Home For Christmas" - Chris Rea


***
4. "Wintertime Love" - The Doors


***
5. "Merry Christmas (I Don't Wanna Fight Tonight)" - Ramones


***

Wesołych Świąt!

[The Beatles]

piątek, 14 grudnia 2012

Recenzja albumu Nneki "No Longer At Ease"


01. Death
02. Heartbeat
03. Mind vs. Heart
04. Walking
05. Suffri
06. Come With Me
07. Gypsy
08. Halfcast
09. Something To Say Feat. Pat Attah
10. Streets Lack Love
11. Niger Delta
12. From Africa 2 U
13. Running Away
14. Focus
15. Kangpe Feat. Wesley Williams
16. Deadly Combination

Nneka to nigeryjsko-niemiecka wokalistka, odkryta jakieś siedem lat temu przez pewnego DJ'a. Twórczość Nneki można zaliczyć do soulu z domieszkami R&B, reggae i hip-hopu. "No Longer At Ease" [2008] to jej trzeci album.

Na powitanie mamy bardzo dobry utwór Death, który wprowadza słuchacza w klimat płyty. Warto zwrócić uwagę na ciekawy wokal Nneki. Kolejny utwór to Heartbeat, który jest pierwszym singlem. Nazwa tego właśnie utworu pojawia się pierwsza, kiedy wpiszemy "nneka" na YouTube, więc można przyjąć, że to jej najpopularniejsza piosenka. Kawałek nie jest zły, ale w porównaniu do innych, nie przepadam za nim. Drugi singiel to Walking. Utwór zaliczam do najlepszych na krążku. Ma ciekawy, 10-cio sekundowy początek, który właściwie nie jest powiązany z całością, ale cały numer jest po prostu świetny. Bardzo wpada w ucho, a Nneka brzmi tutaj świetnie. W tle słychać kilka ciekawych instrumentów perkusyjnych i grzechotki. Nie powiedziałabym, że piosenka jest wesoła; właściwie nie wiem jak nazwać klimat twórczości wokalistki, ale na pewno nie są to zbyt pozytywne brzmienia. Następną piosenką, która rzuciła mi się w oczy, a raczej w uszy jest Suffri. Kawałek ma ciekawą melodię i podoba mi się, że wykorzystano tu fortepian. Gypsy to kolejny interesujący numer. Sądzę, że mogę powiedzieć o nim "tajemniczy". Melodia jest nieprzeciętna i użyto tutaj jakiegoś klimatycznego, niezidentyfikowanego przeze mnie instrumentu strunowego. Ciekawie, tajemniczo, rewelacyjnie. Refren jest naprawdę genialny. Streets Lack Love również "rzuciło mi się w uszy". Bardzo ładny utwór, a szczególnie refren. Kawałek taki dosyć delikatny, chociaż nie do końca. Zakończę opisywanie utworów na From Africa 2 U. Najbardziej pozytywna piosenka na płycie. Naprawdę bardzo przyjemna.
Co do tekstów piosenek, opowiadają głównie o życiu i ludzkiej egzystencji. Ogółem nie są puste i za to podziwiam Nnekę.

Podsumowując, "No Longer At Ease" to naprawdę bardzo ciekawy album, ale ma tylko jeden minus, a mianowicie to, że znajduje się na nim kilka bardzo podobnych utworów. Gwarantuję, że muzyczny świat Nneki opływa we wspaniałe brzmienia, a słuchacz nieprędko będzie chciał stamtąd wrócić. Oczywiście zależy też od gustu. Twórczość Nigeryjki ma głębię, a sama wokalistka może pochwalić się swoim "czarnym" głosem o ciekawej barwie.
Moja ocena: 8/10. Polecam!


czwartek, 6 grudnia 2012

Recenzja albumu The Smashing Pumpkins "Gish"


01. I Am One
02. Siva
03. Rhinoceros
04. Bury Me
05. Crush
06. Suffer
07. Snail
08. Tristessa
09. Window Paine
10. Daydream

Smashing Pumpkins (czyli "Powalające Dynie") to amerykańska grupa rockowa założona w 1988. Z moich obserwacji wynika, że zespół nie jest zbyt znany, więc nie każdy wielbiciel rocka go kojarzy. Oryginalny skład grupy wygląda następująco: Billy Corgan - wokal, gitara rytmiczna, James Iha - gitara prowadząca, D'arcy Wretzky - gitara basowa, Jimmy Chamberlin - perkusja. Kiedy pierwszy raz poznałam zespół, spotkało mnie miłe zaskoczenie, że mają basistkę. Kobieta w tego typu zespole to nowość, ale uważam, że to bardzo dobre wyłamanie się z szablonu. Dzisiaj opowiem o "Gish" [1991], czyli o debiutanckim albumie "Dyń". Warto wspomnieć, że ów album (chociaż dopiero po jakimś czasie) uzyskał w USA status platynowej płyty.

Pierwszy utwór I Am One to dobry początek albumu. Przyzwyczaja słuchacza do brzmienia zespołu. "Dynie" ogółem grają rocka, a miejscami czuć grunge'owe akcenty. Jeśli chodzi o klimat pierwszej piosenki, to nie jest ona ani wesoła ani dołująca. Po prostu "dyniowa". Za to drugi kawałek - Siva - który bardzo mi się podoba, można nazwać dołującym. Mam tylko wątpliwości co do wokalu, bo raz jest głośno, raz cicho i nie wiem, czy to celowe czy po prostu niedopracowane. Ale ogólnie bardzo dobry kawałek. Perkusja, bas i gitara naprawdę dobrze wypadły. Powolne Rhinoceros jest dobrą odmianą po dwóch mocnych utworach. Bardzo przyjemne dla ucha. Kolejną piosenką, która wpadała mi w ucho jest Suffer, m.in. dlatego, że perkusista nie korzysta z tego samego bitu, który grał w pierwszym, drugim i czwartym utworze. "Suffer" to wolny i lekki kawałek, który jest nawet dosyć rozbudowany, a trwa ponad 7 minut. Po dużej dawce wolnych kawałków, "Dynie" zaserwowały coś szybszego, a mam na myśli utwór Tristessa. Można powiedzieć, że kawałek brzmi pozytywnie. I nareszcie perkusista zmienił, że tak powiem, swój repertuar. Przejdę od razu do ostatniego kawałka, czyli Daydream. Utwór brzmi genialnie, jest lekki i bardzo przyjemny. Trwa 3 minuty, z czego ta ostatnia trzecia to ukryta piosenka.

Wszystkie utwory są autorstwa Billyego Corgana, z wyjątkiem "I Am One" którego współautorem jest James Iha. Ogólna opinia o dziełach grupy (nie chodzi tylko o "Gish") to "dręczące, bolesne relacje z krainy koszmarów Billyego Corgana".

Album "Gish" jest dobrym, choć nie idealnym debiutem. Wolne utwory są zamieszczone na przemian z szybszymi, przez co całość nie jest jednolita. Jednak niektóre piosenki niczym się nie wyróżniają, a jestem pewna, że gdyby "Dynie" jeszcze trochę nad tym popracowały, krążek byłby naprawdę świetny. Mam też wrażenie, że wokal jest miejscami niedopracowany, ale kto wie, może tutaj śpiewanie "głośno-cicho" jest celowe. Wspomnę jeszcze, że płyta ma dosyć psychodeliczne brzmienie. Smashing Pumpkins to czwórka zdolnych muzyków, więc na pewno sięgnę po ich następne albumy.
Moja ocena: 7/10.

środa, 28 listopada 2012

Recenzja albumu Amy Winehouse "Back to Black"


01. Rehab
02. You Know I'm No Good
03. Me & Mr. Jones
04. Just Friends
05. Back To Black
06. Love Is A Losing Game
07. Tears Dry On Their Own
08. Wake Up Alone
09. Some Unholy War
10. He Can Only Hold Her

"Back to Black" [2006] to drugi krążek Amy Winehouse, w tym jej najpopularniejszy album. Płyta jest odzwierciedleniem najcięższego okresu w jej życiu, czyli tematem utworów jest w większości nieszczęśliwa miłość. To intrygujące, że od ludzi żyjących na krawędzi wychodzi najlepsza muzyka. "Back to Black" to 10 rewelacyjnych utworów, z czego każdy jest oryginalny i dopracowany. Nad płytą czuwali wieloletni producenci Amy, Mark Ronson i Salaam Remi.

Na początek zaserwowano słuchaczom Rehab - pierwszy singiel oraz najpopularniejszy utwór Amy. Chyba każdy to kojarzy i nic dziwnego, że numer jest powszechnie lubiany, bo jest naprawdę genialny. Cała piosenka od początku do końca jest świetna. Drugi singiel i zarazem drugi kawałek to You Know I'm No Good. Piosenka czaruje swoją atmosferą, a dla mnie jest wręcz magiczna. Ten tajemniczy klimat, jak ja to kocham! Amy brzmi tutaj świetnie, a piosenka jest moją ulubioną, chociaż tak naprawdę uwielbiam wszystkie. I nie mogę pominąć, że tekst do "You Know..." jest przecudowny. Następny numer to Me & Mr. Jones. Utwór ma bardzo retro brzmienie, przy czym jest dosyć pozytywny. Nic innego, jak tylko cudeńko. W tych czasach wykreować cokolwiek na retro, żeby dobrze brzmiało to nie lada wyzwanie. Czwórka to Just Friends. Tutaj również słychać "retro akcenty". Piosenka jest spokojna i delikatna i oczywiście jest kolejną perełką. Następnie mamy trzeci singiel i piosenkę tytułową, czyli Back To Black. Jest to melancholijna ballada rzecz jasna o nieszczęśliwej miłości. Na szczęście nie jest to pusta piosenka; Amy śpiewając, przekazuje emocje. Słuchając, czuje się rozpacz wiszącą w powietrzu. Kolejny utwór to Love Is A Losing Game, o tym, że miłość to przegrana gra. Piosenka jest delikatna i w niej również można wyczuć emocje w głosie wokalistki. Za to Tears Dry On Their Own jest bardzo żywiołowe i brzmi pozytywnie. Bardzo przyjemnie się tego słucha. Wake Up Alone to naprawdę piękny, ale dosyć smutny utwór. Uwielbiam ten kawałek, chociaż nieraz chce mi się przy nim płakać. Some Unholy War ma w sobie magię. Po pierwszym przesłuchaniu można tego w ogóle nie zapamiętać, ale dla mnie kawałek brzmi genialnie. Kocham to m.in. za ten trochę tajemniczy i lekko melancholijny klimat. Zwieńczeniem albumu jest utwór He Can Only Hold Her. Kawałek jest jednym z tych pozytywnych. Brzmi bardzo przyjemnie i podobają mi się tutaj chórki.

Reasumując, "Back to Black" to rewelacyjny i w każdym calu dopracowany album. Wszystkie utwory są autorstwa panny Winehouse, więc bez wątpienia są pełne emocji i uczuć, a wokal jest po prostu nie do opisania. Amy potrafiła dużo przekazać poprzez swoją muzykę. Na krążku znajdziemy żywiołowe piosenki, jak również ballady i retro brzmienia. Jej śmierć to naprawdę wielka tragedia, ale zawsze możemy znaleźć Amy w jej twórczości.
Moja ocena: 10/10. Polecam!


piątek, 16 listopada 2012

Recenzja albumu Guns N' Roses "Appetite For Destruction"


01. Welcome To The Jungle
02. It's So Easy
03. Nightrain
04. Out Ta Get Me
05. Mr. Brownstone
06. Paradise City
07. My Michelle
08. Think About You
09. Sweet Child O' Mine
10. You're Crazy
11. Anything Goes
12. Rocket Queen

Guns N' Roses to (moim zdaniem) jeden z najlepszych zespołów rockowych w historii. Zespół został założony w 1985 i działa do teraz, ale obecnie jego skład jest, hmm... beznadziejny. Z oryginalnego składu został tylko wokalista, Axl Rose. Bez Slasha i reszty Gunsi nie istnieją. Nie wiem, dlaczego jeszcze nie zakończyli swojej działalności, po co to jeszcze ciągnąć. Oczywiście zespół w starym składzie [Axl Rose (za którym nie przepadam) - wokal, Slash - gitara prowadząca, Izzy Stradlin (którego lubię najbardziej) - gitara rytmiczna, Duff McKagan - gitara basowa, Steven Adler - perkusja] należy do moich ulubionych.
"Appetite For Destruction" [1987] to ich debiutancki krążek. Niedawno miałam na niego fazę, chociaż już mi przeszło, ale płyta nadal bardzo mi się podoba. Debiuty nie zawsze są dobre, ale "Appetite..." lubię najbardziej z całej ich dyskografii, bo ma w sobie to coś, co wyróżnia Gunsów.

Album otwiera Welcome To The Jungle - naprawdę dobry utwór o świetnym brzmieniu. Już na wstępie słychać, że chłopaki są zgrani i wszyscy razem się dopełniają. Piosenka świetna na początku, jak i na końcu, nie wspominając o jej całej, 4-minutowej świetności. Każdy instrument brzmi tutaj na swój sposób najlepiej. Dodam, że głos Axl'a może wkurzać, chociaż jest dobry. Drugi numer to It's So Easy. Tutaj głos Axl'a jest godny pochwały, bo koleś się nie drze. Jego wokal brzmi tutaj naprawdę genialnie. Utwór, o dziwo, ma wolniejsze partie. Cały kawałek jest świetny. Nightrain - początek utworu jest doskonały... nie. Cały utwór jest doskonały (chociaż zwrotki podobają mi się bardziej niż refren). Pominę jeden kawałek i przejdę do następnego. Mr. Brownstone - utwór tak genialny, doskonały i niesamowity, że aż nie sposób opisać go słowami. Po prostu trzeba posłuchać. Wstęp do tej piosenki jest rewelacyjny, a sam kawałek to coś wspaniałego. Ten tekst, ta melodia - oba strasznie wpadają w ucho. Autorami piosenki są Izzy i Slash, za co można im tylko dziękować i gratulować.
***
Następny utwór to Paradise City. Kolejny rewelacyjny numer. Trwa 6 minut, ale przesłuchanie go to świetne zagospodarowanie czasu. Brzmienie gitary i perkusji na początku to czad. Zwrotki i (trochę lepszy) refren brzmią genialnie, a w solówce pod koniec Slash przeszedł samego siebie. Teraz pominę dwa numery i przejdę od razu do jednego z największych hiciorów, czyli Sweet Child O' Mine. Początek tej genialnej piosenki odegrany na gitarze jest bardzo charakterystyczny. Ogółem Slash daje tutaj dowód, że jest solowym wymiataczem. Ale reszta zespołu również daje czadu.

Podsumowując, "Appetite..." to świetny debiut i (moim zdaniem) najlepszy krążek Gunsów. Zaprezentowali swój własny styl i brzmienie, co jak najbardziej wyszło na dobre dla muzyki rockowej. Na krążku jest kilka numerów, które trochę się zlewają lub które lubię mniej (Out Ta Get Me, My Michelle), ale ogólnie albumem można się bardzo zadowolić. A co do zespołu, to strasznie mi szkoda, że oryginalny skład nie utrzymał się do teraz... Np. taki Izzy był przy zakładaniu Gunsów, a opuścił zespół pierwszy.
Moja ocena: 8,5/10.

piątek, 9 listopada 2012

Recenzja albumu Dionne Bromfield "Good For The Soul"


01. Yeah Right Feat. Diggy Simmons
02. Good For The Soul
03. Sweetest Thing
04. Foolin' Feat. Lil Twist
05. Too Soon To Call It Love
06. Ouch That Hurt
07. If That's The Way You Wanna Play
08. A Little Love
09. Time Will Tell
10. Get Over It
11. Remember Our Love
12. In Your Own World
13. Don't Make It True
14. Move A Little Faster
15. Spinnin' Feat. Tinchy Stryder

Chrześnica Amy Winehouse, Dionne Bromfield zadebiutowała swoją płytą "Introducing Dionne Bromfield" w wieku trzynastu lat, a będąc piętnastolatką wydała swój drugi profesjonalny album "Good For The Soul" [2011], o którym dzisiaj opowiem.

Piosenką otwierającą album jest Yeah Right, w której  Dionne towarzyszy Diggy Simmons. Przy pierwszym przesłuchiwaniu od razu zwróciłam uwagę na głos Dionne i muszę przyznać, że jak na młody wiek, wokal ma naprawdę dobry, chociaż czasem "młoda" zbytnio miałczy. Wracając do samej piosenki, podoba mi się, bo jest przyjemna w odbiorze. W drugiej połowie utworu wchodzi Diggy i zaczyna rapować. Ogólnie całkiem przyjemne połączenie, które pojawi się jeszcze nie raz na tym krążku - mam na myśli dosyć częste towarzystwo młodych, czarnoskórych raperów. Good For The Soul to delikatny i lekki kawałek, który dosyć mnie zaskoczył, bo nie spodziewałam się po Dionne takiego klimatu. Sweetest Thing jest poprawne. Taki zwykły popowy utwór. Foolin' jest drugim singlem z omawianej płyty. Tutaj Dionne towarzyszy Lil Twist. Piosenka zaczyna się od jednego z moich ulubionych soulowych bitów, a kiedy wchodzi Dionne, jej głos jest spokojny i delikatny. Podoba mi się, że przy refrenie słychać w tle sekcję dętą. Foolin' zawsze kojarzyło mi się z Yeah Right, ale to dwie zupełnie różne piosenki. Too Soon To Call It Love to spokojna i lekka piosenka z bardzo udanym, delikatnym refrenem. Ogółem przyjemny numer. W Ouch That Hurt zaskoczyła mnie solówka na gitarze, a sama piosenka jest zwykła. Uważam, że w If That's The Way You Wanna Play refren trochę kuleje, bo nie za bardzo pasuje do reszty, ale to tylko moja subiektywna opinia. A Little Love jest energiczne i pozytywne, ale jest zwyczajne, więc nie będę tego opisywać ze szczegółami. W Time Will Tell słychać lekki klimat reggae. Piosenka ogólnie udana; jest jedną z tych wyróżniających się na tym krążku. Get Over It, Remember Our Love, In Your Own World  i Don't Make It True nie zrobiły na mnie wrażenia, więc przejdę dalej. Move A Little Faster to energiczna i dosyć ciekawa piosenka. Podoba mi się, bo nie jest nijaka. Spinnin' z Tinchy'm Stryder'em wyszło naprawdę dobrze. W ogóle nie moje klimaty, ale nie potrafię tego nie lubić. Po prostu piosenka jest przyjemna, a Dionne i Tinchy dobrze razem brzmią.

Dionne jest jeszcze młoda, więc nie będę się czepiać jakichś niedociągnięć. Uważam, że Bromfield dobrze brzmi w towarzystwie raperów i na szczęście na płycie są trzy takie duety. "Good For The Soul" to przyjemna w odbiorze mieszanka popu i soulu. Utwory nie są wybitne i brakuje im trochę dojrzałości oraz własnego stylu Dionne, ale dojrzałość i wyrobienie stylu przyjdą z czasem. Kiedyś na pewno Bromfield znajdzie więcej inspiracji i dopracuje swoje brzmienie, a wtedy krążki będą wychodziły świetne.
Moja ocena: 6,5/10.

sobota, 3 listopada 2012

Recenzja albumu Florence + The Machine "Lungs"


01. Dog Days Are Over
02. Rabbit Heart (Raise It Up)
03. I'm Not Calling You A Liar
04. Howl
05. Kiss With A Fist
06. Girl With One Eye
07. Drumming Song
08. Between Two Lungs
09. Cosmic Love
10. My Boy Builds Coffins
11. Hurricane Drunk
12. Blinding
13. You've Got The Love

"Lungs" [2009] to debiutancki krążek indie-popowej grupy Florence + The Machine (Florence Welch [wokal] i grupka muzyków). Płyta została wielokrotnie wyróżniona: m.in. platynowa płyta w Wielkiej Brytanii i złota płyta w Australii. Krążek został wydany nakładem wytwórni Island Records, a jego produkcją zajęli się Paul Epworth, James Ford, Steve Mackey i Charlie Hugall.

Najpierw zajmę się singlami. Pierwszy z nich to Kiss With A Fist. Słychać tutaj wyraźnie gitarę elektryczną oraz perkusję i jest to dosyć przyjemna piosenka, ale kompletnie nie w stylu Florence. Drugi singiel to Dog Days Are Over. Piosenka jest niesamowita, świetna, genialna - mogłabym chwalić ją w nieskończoność. Najgenialniejszy jest refren, od którego nie można się uwolnić. Florence brzmi tutaj naprawdę świetnie. Kolejny singiel to Rabbit Heart (Raise It Up) - tu również refren jest najlepszy, chociaż na zwrotki nie narzekam. Prawdziwą Florence słyszymy właśnie w tego typu utworach. Czwarty singiel to Drumming Song. Piosenka nie jest zła, ale mi się nie podoba. Ostatni singiel to You've Got The Love. Piosenka jest pozytywna i świetnie brzmi.
I'm Not Calling You A LiarHowl i Cosmic Love nie pozostały w mojej pamięci na długo, ale utwory są bardzo przyzwoite. Dosyć przygnębiające Girl With One Eye bardzo mi się podoba, a pozytywne Between Two Lungs brzmi naprawdę fantastycznie. My Boy Builds Coffins przykuło moją uwagę swoim specyficznym tytułem. Utwór ma ciekawy tekst (bo istnieje raczej niewiele piosenek jest o chłopaku, który buduje trumny) i przyzwoitą melodię. Ogólnie piosenka przypadła mi do gustu. Hurricane Drunk i Blinding niczym specjalnym się nie wyróżniają, ale są po prostu utrzymane w stylu Florence + The Machine.

Do swojej muzyki Florence nie bała się dodać kilku niestandardowych instrumentów, jak harfa czy różnorodne instrumenty perkusyjne. Aktualnie tego typu dodatki mogą być ryzykowne, bo nie wszyscy odbiorcy są w stanie polubić tego typu brzmienie, które wykracza poza normy dzisiejszego popu.

Grupa Florence + The Machine stworzyła na "Lungs" naprawdę specyficzne brzmienie i wykreowała swój klimat. Ich muzyka posiada własną magię. Głos Florence jest niesamowity i brzmi genialnie. Jestem pewna, że ich twórczość zachwyci wymagających słuchaczy.
Moja ocena: 9/10.

piątek, 26 października 2012

Recenzja albumu Lany Del Rey "Born To Die"


01. Born To Die
02. Off To The Races
03. Blue Jeans
04. Video Games
05. Diet Mountain Dew
06. National Anthem
07. Dark Paradise
08. Radio
09. Carmen
10. Million Dollar Man
11. Summertime Sadness
12. This Is What Makes Us Girls

Lana Del Rey, czyli w rzeczywistości Elizabeth Grant zdobyła rozgłos dzięki swojemu singlowi "Video Games", który w dużym stopniu zachwycił słuchaczy. Wokół Lany wybuchło kilka skandali dotyczących m.in. utajenia faktu, iż jej ojciec jest milionerem. Przez te wszystkie plotki (a może fakty?) amerykanka wydała mi się sztuczna, jak taka lalka w rękach odpowiednich ludzi. Po przesłuchaniu "Born To Die" [2012] nabrałam do wokalistki respektu. Muszę się przyznać, że kiedy pierwszy raz usłyszałam w radiu "Video Games" strasznie mnie to nudziło, ale po bliższym zapoznaniu się z tą muzyką, bardzo mi się spodobała.

Album otwiera utwór Born To Die, który oddaje atmosferę krążka. Sam kawałek jest jednym z lepszych.  Hip-hopowe Off To The Races podoba mi się mniej, bo uważam, że nie bardzo pasuje do reszty utworów. Za to Blue Jeans jest bardzo tajemnicze i klimatyczne. Video Games bardzo mi się podoba; piosenka jest wręcz magiczna, lecz brzmienie ma melancholijne, dlatego nie odbiłoby się to dobrze na mojej psychice, gdybym słuchała tego na okrągło, chociaż piosenka jest naprawdę świetna. Diet Mountain Dew jest niezwykle chwytliwe i bardzo przyjemnie się tego słucha. National Anthem, czyli hymn do pieniędzy, również bardzo mi się podoba. Dark Paradise nie zapadło mi w pamięć, powiem tylko, że jest to ciekawy kawałek. Radio, o pozytywnym brzmieniu, to pierwsza piosenka Lany, którą polubiłam, a teraz jest moją ulubioną na krążku. Refren chodził mi po głowie przez kilka dni od pierwszego przesłuchania. Carmen jest ciekawym, choć dziwnym utworem. Million Dollar Man jest po prostu przyjemne. Summertime Sadness to jeden z moich ulubionych utworów - ma niezwykły klimat. Jeśli chodzi o This Is What Makes Us Girls to bardzo podoba mi się tekst, chociaż ogólnie piosenka nie jest jakoś super specyficzna.

Teksty piosenek są oczywiście o miłości; dosyć oklepany temat, ale taka tematyka pasuje do czarującego, niskiego głosu Lany i brzmienia, jakie wykreowała. Wszystkie utwory są jej autorstwa (z małą pomocą kilku innych kompozytorów).
Reasumując, album składa się z bardzo tajemniczych i nastrojowych utworów. Jak na mój gust, bardzo dobry krążek. Jedyną piosenką, która nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia jest Off To The Races - płyta napewno nie straciłaby na wartości, gdyby numer nie został na niej umieszczony.
Moja ocena: 9/10.

piątek, 19 października 2012

Recenzja albumu Pearl Jam "Ten"


01. Once
02. Even Flow
03. Alive
04. Why Go
05. Black
06. Jeremy
07. Oceans
08. Porch
09. Garden
10. Deep
11. Release
12. Alive (live)
13. Wash
14. Dirty Frank

Pearl Jam to amerykański zespół grunge'owy z Seattle, założony w 1990 roku. "Ten" [1991] to ich debiutancki album. Zespół znam stąd, że był "wrogiem" Nirvany, a właściwie Kurta Cobaina. Nie będę się wgłębiać w relacje między tymi dwoma zespołami, ale skupię się na twórczości Pearl Jamu. Muszę przyznać, że po przeczytaniu biografii Kurta nie byłam chętna do poznawania muzyki tego zespołu, ale po usłyszeniu kilku piosenek moja opinia zmieniła się o 180 stopni.

Album otwiera kawałek Once, który przedstawia klimat płyty, czyli mocne, grunge'owe brzmienie, któremu nie brak melodii. Sam kawałek bardzo mi się podoba. Even Flow mogę nawet nazwać przyjemnym; utwór jest bardziej pozytywny niż poprzedni. Alive to chyba najbardziej znany numer Pearl Jamu. Bardzo dokładnie słychać tutaj głęboki głos Eddiego Veddera. Utwór brzmi naprawdę świetnie, szczególnie że nie jest melancholijny, jak to w zwyczaju mają grunge'owe kawałki. Na początku Why Go słychać dobry, porządny bit, a potem wchodzi reszta. Przy refrenie głos Veddera kojarzy mi się z głosem Cobaina, ale to tylko chwilowe wrażenie. Black to kolejny dobry numer, chociaż nie należy do moich ulubionych. Z kolei  Jeremy jak najbardziej zalicza się do moich ulubionych, ma świetne brzmienie. Piosenka opowiada o gnębionym chłopcu. Oceans to chyba najspokojniejszy kawałek na płycie. Niespecjalnie się wyróżnia, ale nie potrafię powiedzieć o nim nic złego. 
Mój ulubiony numer to Garden. Jest dość melancholijny, ale uważam, że słuchając go można poczuć atmosferę i klimat Seattle. DeepRelease i Wash aż tak bardzo nie zapadają w pamięć, ale nie znaczy to, że są gorsze. Ostatni kawałek Dirty Frank to bardzo dobry koniec; utwór jest naprawdę genialny. Kojarzy mi się trochę z "Give It Away" Red Hot Chili Peppers, ale ma zupełnie inny refren, więc piosenka przybrała unikalne brzmienie - odcina się na tle typowo grunge'owych numerów.


"Ten" to mocny, porządny debiut. Pearl Jam odwalił kawał dobrej roboty. Uważam, że zespół świetnie zaprezentował swoje specyficzne brzmienie, które jak najbardziej może zachwycić wielbicieli muzyki rockowej. Utwory są utrzymane w bardzo podobnej stylistyce, lecz się od siebie różnią. Każdy jest świetny na swój sposób. Album jest dopracowany i chyba mogę określić go dosyć tajemniczym. Krążek ma już 21 lat, ale myślę, że za kolejne 20 nie straci na wartości.
Moja ocena: 10/10.

***
Even Flow [posłuchaj]
Jeremy [posłuchaj]
Garden [posłuchaj]
Dirty Frank [posłuchaj]

sobota, 13 października 2012

Recenzja albumu The Beatles "Please Please Me"



01. I Saw Her Standing There
02. Misery
03. Anna (Go To Him)
04. Chains
05. Boys
06. Ask Me Why
07. Please Please Me
08. Love Me Do
09. P.S. I Love You
10. Baby It's You
11. Do You Want To Know A Secret
12. A Taste of Honey
13. There's A Place
14. Twist And Shout

"Please Please Me" [1963] to debiutancki album legendarnych Beatlesów (skład grupy: John Lennon - wokal prowadzący, gitara rytmiczna, Paul McCartney - gitara basowa, wokal, George Harrison - gitara prowadząca, Ringo Starr - perkusja). Moje spotkanie z tą płytą było przypadkowe; po pierwszym przesłuchaniu nie mogłam się od niej oderwać i codziennie słuchałam jej przynajmniej raz. Album jest pierwszy na liście zespołu, z czasów kiedy wszyscy mieli identyczne fryzury, garniturki i z deczka sztywną postawę :)

Jak przy prawie każdej płycie bardziej spodobały mi się piosenki umieszczone na początku. Pierwszy kawałek, który spodobał mi się najbardziej (i pierwszy na krążku) to I Saw Her Standing There. Zaczyna się słowami Well, she was just seventeen, And you know what I meen (PL: Ona miała tylko siedemnaście lat, I wiesz, co mam na myśli). Piosenka w wykonaniu Paula (mam do niego duży sentyment), ma bardzo pozytywne brzmienie, jest energiczna i szkoda że taka krótka. Następny kawałek, czyli Misery ma zaledwie minutę i pół, ale szybko wzbudził moją sympatię. Oprócz przyjemnej melodii, tutaj również wpadło mi w ucho kilka linijek tekstu - prosty, a tak chwytliwy: I'm the kind of guy, Who never used to cry, The world is treating me bad misery (PL: Jestem typem faceta, Który nigdy nie płacze, Świat traktuje mnie źle). Anna (Go To Him) jest spokojniejsze od poprzednich numerów. Ja musiałam się trochę z tym osłuchać, żeby mi się spodobało, a teraz mogę szczerze powiedzieć, że jest to jedna z moich ulubionych piosenek na tym krążku. Tu też mam kawałek tekstu, który przykuł moją uwagę: Every girl I've ever had, Breaks my heart and leaves me sad (PL: Każda dziewczyna, którą kiedykolwiek miałem, Łamie mi serce i zostawia smutnym). Tego typu proste teksty wpadają mi w ucho (i nie mogą wypaść) częściowo przez chwytliwą melodię. Następna piosenka, która przykuła moją uwagę to Boys - jest wesoła i energiczna. Podobają mi się w niej efektowne chórki. Ask Me Why to bardzo przyjemny kawałek o pozytywnym brzmieniu, który również zdobył moje uznanie. No i nie mogę pominąć genialnego w swojej prostocie Love Me Do - kawałek ma MEGA chwytliwą melodię i (w większości) bardzo, bardzo prosty tekst. Uwielbiam ten kawałek. Przejdę od razu do ostatniego utworu na płycie, czyli Twist And Shout - świetny, energiczny numer w wykonaniu zachrypniętego Lennona :)

"Please Please Me" to świetny album, obfity w pozytywne brzmienia. Piosenki łatwo wpadają w ucho i ciężko się ich pozbyć, ale to wcale nie jest minus. Beatlesów nie ma się czego czepiać, są świetni. Płytę polecam wszystkim. To już klasyka :)
Moja ocena: 10/10.


***
Misery [posłuchaj]
Love Me Do [posłuchaj]

piątek, 5 października 2012

Recenzja albumu Britney Spears "Femme Fatale"


01. Till the World Ends
02. Hold It Against Me
03. Inside Out
04. I Wanna Go
05How I Roll
06. (Drop Dead) Beautiful Feat. Sabi
07Seal It With A Kiss
08. Big Fat Bass Feat. will.i.am
09Trouble For Me
10Trip To Your Heart
11. Gasoline
12. Criminal

Britney Spears nigdy nie kojarzyła mi się z dobrą muzyką, zawsze omijałam ją szerokim łukiem. Teraz również nie interesują mnie jej poczynania, ale chętnie przyjrzę się i ocenię "Femme Fatale" [2011]. Od razu powiem, że nie mogę porównać tego krążka z jej poprzednimi, bo ich nie znam.

Z tego co wiem żaden z utworów nie jest autorstwa Spears. Szczerze mówiąc zdziwiło mnie to, bo myślałam, że piosenkarka jest w stanie zaśpiewać to, co sama stworzy, ale widać nie podjęła tego trudu. Nie pochwalam takiego działania, a mam na myśli to, że na płycie przydałby się chociaż jeden kawałek, który w pełni jest dziełem wykonawcy.

Zacznę od singli: Till the World EndsHold It Against MeI Wanna GoCriminal. "Till..." to energiczna piosenka z dużą ilością elektroniki. Czasami aż chce mi się przy tym skakać. Ogólnie nie przepadam za tego typu muzyką, ale w kategorii "pop" ten kawałek postawiłabym wysoko. Moim zdaniem zachęca do dalszego przesłuchiwania albumu. "Hold It..." podoba mi się już mniej niż poprzedni numer. Zwrotki są dosyć szybkie, a refren wolniejszy. Taki schemat jakoś mi tutaj nie pasuje. I Wanna Go jest piosenką, która najbardziej kojarzy mi się z tym krążkiem, ale nie podoba mi się. Mam wrażenie, że głos Britney jest tutaj przekształcony do granic możliwości. Raczej nie jest plusem, że piosenka bardzo, bardzo wpada w ucho. Criminal również nie przypadło mi do gustu, głównie ze względu na melodię.
Inside Out wydaje mi się strasznie nijakie. Nie potrafię tego opisać. How I Roll wydaje mi się tak puste jak poprzedni numer. Big Fat Bass Feat. will.i.am - początek jest nawet śmieszny... z resztą jak cała piosenka.

Podaruję sobie opisywanie każdej piosenki, bo tekst byłby jednolity - używałabym tylko przymiotników typu "nijakie", "puste", "plastikowe" itp. Nie chcę podważyć niczyjego zdania, ale ja ledwo co wytrzymałam do końca płyty. Słuchając, miałam wrażenie (np. przy Inside OutHow I Roll(Drop Dead) Beautiful Feat. Sabi, Seal It With A KissTrouble For Me) że ciągle leci to samo. Płyta może nie jest nudna, ale zależy też od słuchacza, bo ja czegoś takiego nie trawię.
Moja ocena: 4/10.

piątek, 28 września 2012

Recenzja albumu Amy Winehouse "Frank"


01. Stronger Than Me
02. You Sent Me Flying (Cherry)
03. Know You Now
04. Fuck Me Pumps
05I Heard Love Is Blind
06. Moody's Mood For Love (Teo Licks)
07. (There Is) No Greater Love
08. In My Bed
09. Take the Box
10. October Song
11. What Is It About Men
12. Help Yourself
13. Amy Amy Amy

"Frank" [2003] to debiutancki krążek Amy Winehouse, artystki o ponadczasowym głosie. Przy tym krążku, że tak powiem, nie zaiskrzyło między jej twórczością a słuchaczami. Rozgłos i prawdziwa popularność pojawiła się dopiero przy "Back to Black". Ktoś, kto lubi Amy, a nie zapoznał się jeszcze z debiutem, dużo traci. Słuchając "Franka" wokalistka zabiera nas w podróż londyńską taksówką do zadymionego jazzowego lokalu.

Pierwszym kawałkiem na płycie jest Stronger Than Me (przed nim słyszymy jeszcze krótkie intro). Nie rozumiem, dlaczego ludzie nie przyjęli tego dobrze, bo przecież piosenka jest świetna. Ma charakter i genialny klimat. Podoba mi się delikatny, lecz stanowczy bit, dobrze odmierzone dźwięki gitary i saksofon w tle, ale nad wszystkim góruje głos 19-letniej Amy, niczym dojrzałej jazzowej wokalistki, którą w przyszłości się stanie. Następny utwór You Sent Me Flying jest spokojniejszy niż poprzedni, ale równie efektowny, chociaż trzeba dać sobie czas, żeby go docenić. Uwielbiam ten numer głównie dlatego, że Amy brzmi w nim genialnie. Piosenka trwa ponad 6 minut, a rozkręca się mniej więcej w połowie, kiedy wchodzi perkusja. Know You Now to dosyć żwawy kawałek, który po pierwszym przesłuchaniu nie bardzo się wyróżnia, ale nie mam się tutaj czego czepiać. Fuck Me Pumps wpada w ucho od razu po pierwszym przesłuchaniu. Ma przyjemną melodię, dosyć mocny bit, a głos Amy jest delikatny. Cała piosenka to długa rymowanka, która opowiada o typie kobiety (tona makijażu, obcisłe dżinsy i szpilki) poszukującej idealnego mężczyzny. Wokalistka w wywiadzie dla "Timesa" w 2004 to wyjaśniła: "Niektóre kobiety uważają, że uwiarygodniają się, nosząc obrączkę albo mając bogatego chłopaka. Ale to nie są sprawy, o jakie warto zabiegać."
I Heard Love Is Blind to bardzo spokojny kawałek. Nie sądzę, żeby ktoś po przesłuchaniu go zapamiętał. Pomimo że piosenka nie jest chwytliwa, nie jest też nudna i nie potrafię o niej napisać nic złego. Moody's Mood For Love i (There Is) No Greater Love - oba to covery; luźne, jazzowe utwory. Mają przyjemny nastrój i lekką melodię. In My Bed jest miłą odmianą po trzech wolniejszych piosenkach. Utwór jest szybszy, ma mocny bit. Ja potrzebowałam trochę czasu, żeby to polubić, a teraz piosenka należy do moich ulubionych z tego krążka. Melodia jest ciekawa, łatwo wpada w ucho. Co do Take the Box dużo osób się tym zachwyca, ale ja (oprócz tekstu piosenki) nie dostrzegam w tym niczego nadzwyczajnego. W tekście zawarta jest klasyczna historia o rozstaniu, a wyróżnia się tym, że jest specyficznie opowiedziana. Następny kawałek, October Song opowiada o śmierci kanarka Amy. Spodziewałam się melancholii, a okazało się, że jest zupełnie inaczej. Jak na piosenkę o śmierci, ma zaskakująco pozytywną i żwawą melodię. What Is It About Men nie koniecznie się wyróżnia, ale jest przyjemne dla ucha. Bardzo podoba mi się refren. Help Yourself to przyjemny kawałek, jeden z najbardziej chwytliwych na płycie. Dużą rolę odegrała tu sekcja dęta. Amy Amy Amy jak najbardziej zalicza się do moich ulubionych kawałków. Piosenka posiada ciekawy rytm, a melodię podkreśla trąbka. Refren wpada w ucho; cały utwór ma pozytywne brzmienie.

Debiutanckie krążki nie zawsze są dobre i dopracowane, ale w przypadku Amy Winehouse debiut jest świetny. Kawałki na płycie nie są nudne, a dodatkowo można się zatopić w głosie wokalistki. Album polecam wszystkim :)
Moja ocena: 9/10.

***
Fuck Me Pumps [posłuchaj]
In My Bed [posłuchaj]
Amy Amy Amy [posłuchaj]

piątek, 21 września 2012

Recenzja albumu Europe "The Final Countdown"


01. The Final Countdown
02. Rock The Night
03. Carrie
04. Danger On The Track
05. Ninja
06. Cherokee
07. Time Has Come
08. Heart of Stone
09. On the Loose
10. Love Chaser

Szwedzki zespół Europe został założony w 1979, gra głównie glam metal i rocka. Zyskali popularność po wydaniu albumu "The Final Countdown" [1986]. Dwa poprzednie krążki przeszły bez echa. Ogólnie nie jestem ich fanką, ale nie mam też nic przeciwko. Oczywiście nie mam zamiaru ich tylko chwalić.

Album rozpoczyna piosenka The Final Countdown, która okazała się największym hitem zespołu. Moim zdaniem ten hit jest jedną z najbardziej oklepanych i wkurzających piosenek. Może nie z nazwy, ale wszyscy to znają. To taki typowo radiowy utwór. Łatwo wpada w ucho i trudno się go pozbyć. Najbardziej wkurzającym elementem piosenki są klawisze, które pełnią bardzo "ważną" funkcję, podkreślają melodię.


***
Na płycie znajdziemy jedną balladę, czyli Carrie. Jest spokojna i nawet ma swój klimat, ale nie wzrusza mnie (a ballady często mogą poruszyć). Można powiedzieć, że jest jednym z najprzyjemniejszych kawałków na płycie. Joey Tempest, wokalista, całkiem nieźle prezentuje tutaj, co potrafi, chociaż nie ma go na mojej liście najlepszych wokalistów.
Na długo po przesłuchaniu płyty, oprócz Final Countdown, siedziało mi w głowie Rock The Night - energiczny utwór, o chwytliwym refrenie. Pod względem muzycznym jest całkiem dobry i raczej jest moim ulubionym na tym krążku. Najprawdopodobniej tylko do niego będę wracać.
Glam metal nie należy do podziwianych przeze mnie gatunków muzycznych, więc muzyka zespołu Europe (nie chcę ich obrażać, ale to banda pudelków) nie wywarła na mnie dobrego wrażenia (chociaż nie są też najgorsi). Ich twórczość (z wyjątkiem kilku piosenek) często wydaje mi się jednolita i monotonna. Na "The Final Countdown" oczywiście roi się od dźwięków gitary elektrycznej, co jest plusem. Słychać też, że dość duży wkład włożył w płytę klawiszowiec zespołu.
Do piosenek, które można w miarę dobrze wspominać należy również Cherokee. Kawałek nie jest nudny, ale nie przemawia do mnie. Głos Joeya mnie denerwuje, bo uważam, że nie pasuje do brzmienia gitary i perkusji. Pomiędzy Carrie i Cherokee zostały umieszczone jeszcze dwa kawałki (Danger On The Track, Ninja), które wydają mi się strasznie podobne, chociaż w rzeczywistości się różnią. Z tych dwóch wolę trochę wolniejsze "Danger...". Ninja wydaje mi się w jakiś dziwny sposób dołujące. Nie wiem, co napisać o Time Has Come... Ma trochę balladowe brzmienie; jestem pewna, że nie zapamiętam tego na długo. Za to Heart of Stone jest bardziej energiczne, chociaż moim zdaniem nie bardzo się wyróżnia. Podoba mi się tu brzmienie gitary i perkusji. Przedostatnie On the Loose jest szybkie i dosyć konkretne, więc słucha się całkiem dobrze. Ostatnia piosenka (Love Chaser) niespecjalnie się wyróżnia i właśnie przy takich kawałkach (Ninja, Time Has Come, Heart of Stone) miałam wrażenie, że płyta jest jednolita.

Krótko mówiąc, "The Final Countdown" nie jest albumem w moim stylu, chociaż pewnie i tak w dalekiej przyszłości (chociaż na chwilę) do niego wrócę. Nie przepadam za brzmieniem, jakie wykreował Europe, ale są słuchacze, którym to pasuje.
Moja ocena: 5/10.

piątek, 14 września 2012

Recenzja albumu The Doors "Waiting For The Sun"


01. Hello, I Love You
02. Love Street
03. Not To Touch The Earth
04. Summer's Almost Gone
05. Wintertime Love
06. The Unknown Soldier
07. Spanish Caravan
08. My Wild Love
09. We Could Be So Good Together
10. Yes, The River Knows
11. Five to One

"Waiting For The Sun" z 1968 to moja pierwsza płyta legendarnych Doorsów (ich trzeci album studyjny). Mniej więcej po 3-krotnym przesłuchaniu byłam zaprzyjaźniona z pierwszymi piosenkami. Twórczość zespołu może niektórym nie przypaść do gustu, ale mi się podoba. Amerykańska grupa prezentuje muzykę z gatunku psychedelic rock, jazz rock. Zespół tworzyli Jim Morrison [1943-1971 +] (wokal), Robby Krieger (gitara), Ray Manzarek (klawisze) i John Densmore (perkusja).

Pierwszym kawałkiem na krążku jest Hello, I Love You - tekst jest łatwy do zrozumienia, refren strasznie wpada w ucho; w tle wyraźnie słychać klawisze. Piosenka ogólnie jest świetna. Drugi numer to Love Street - mogę szczerze nazwać tą piosenkę piękną. Jest delikatna i dosyć spokojna. Przyporządkowuję ją do jazzowych. Na początku zrobiła na mnie największe wrażenie, bo ma swój charakter. Straszne podoba mi się tekst: She lives on Love Street, Lingers long on Love Street, She has a house and garden, I would like to see what happens (PL: Mieszka na Ulicy Miłości, Trwa na Ulicy Miłości, Ma dom i ogród, Chciałbym zobaczyć, co się tam dzieje). Not To Touch The Earth nie ma pozytywnego brzmienia, nawet może dołować, ale nie nazwę piosenki złą. Mniej więcej na środku słychać krótki wrzask Morrisona i groźną muzykę, a zaraz potem solówkę na gitarze.
Summer's Almost Gone można zaliczyć do tych bardziej jazzowych niż rokcowych numerów. Jest spokojne, a niekiedy wzruszające. Podobają mi się wersy When summer's gone, Where will we be (PL: Gdy lato przeminie, co z nami będzie?). To zabawne, że po piosence o takim przesłaniu, zamieszczono utwór Wintertime Love (Zimowa Miłość), który wyróżnia się dosyć pozytywnym brzmieniem. Jest krótki (1:56), ale efektowny. The Unknown Soldier nie zapadł mi tak bardzo w pamięć, w przeciwieństwie do swoich poprzedników. Spanish Caravan bardzo mi się podoba. Głos Jima jest przejmujący. My Wild Love jest ciekawą piosenką. Podoba mi się melodia, która cały czas się tu powtarza. Nie użyto w tym numerze instrumentów. We Could Be So Good Together to dość energiczna piosenka. Nie wyróżnia się tak bardzo, ale jest przyjemna. Yes, The River Knows to trochę dołujący numer, jeden z tych spokojnych. Ostatni kawałek Five to One jest szybszy niż poprzedni. W pierwszej połowie utworu słychać solówkę na gitarze.

Wolniejsze kawałki na krążku są przeplatane z szybszymi, co jest dużym plusem. Najbardziej podobają mi się piosenki z początku (Hello, I Love You, Love Street, Summer's Almost Gone), ale cała płyta jest ciekawa. Kawałki są utrzymane na wysokim poziomie, w podobnym stylu. Niektóre numery mogą wzruszyć, niektóre zdołować, ale w każdym porusza mnie głos Morrisona. Reszta zespołu również świetnie sobie poradziła.
Moja ocena: 9/10. Polecam!

niedziela, 9 września 2012

Recenzja albumu Kimbry "Vows"


01. Settle Down
02. Something In The Way You Are
03. Cameo Lover
04. Two Way Street
05. Old Flame
06. Good Intent
07. Plain Gold Ring
08. Come Into My Head
09. Sally I Can See You
10. Posse
11. Home
12. The Build Up
13. Warrior

Pierwszy raz usłyszałam Kimbrę w duecie z Gotye - "Somebody That I Used To Know". A co Nowozelandka jest w stanie nam pokazać sama? Okazuje się, że całkiem sporo.
Ma 22 lata, ale już odniosła duży sukces. Na początku jej płyta była dostępna tylko w Nowej Zelandii i Australii, ale dobrze, że krążek trafił na półki również w Europie.
Gatunek, jaki prezentuje Kimbra to mieszanka popu i soulu z dodatkiem elektronicznych brzmień. Ciekawe połączenie, a dopełnieniem jest głos młodej wokalistki o ciekawej barwie.
Pierwszy kawałek to Settle Down, jeden z moich ulubionych. Ma ciekawy początek, chwytliwą melodię, a szczególnie świetnie brzmią zwrotki. W ucho wpada również taneczne i energiczne Cameo Lover. Następny kawałek to Two Way Street o pozytywnym brzmieniu.
Następny utwór, który zwrócił moją uwagę to Good Intent. Jest ciekawym połączeniem popu i soulu z jazzowymi partiami. Za to w Come Into My Head elektronika nie jest tak ograniczona. Ogólnie piosenka jest obfita w przeróżne dźwięki.
"Vows" to bardzo oryginalny album. Wszystkie piosenki trzymają wysoki poziom. Jeśli debiut tak dobrze się prezentuje, następny krążek na pewno będzie równie ciekawy.
Moja ocena: 9/10. Polecam!

czwartek, 6 września 2012

Recenzja albumu Selah Sue "Selah Sue"


01. This World
02. Peace of Mind
03. Raggamuffin
04. Crazy Vibes
05. Black Part Love
06. Mommy
07. Explanations
08. Please
09. Summertime
10. Crazy Sufferin Style
11. Fyah Fyah
12. Just Because I Do

Selah Sue zadebiutowała w zeszłym roku. Słuchaczom (w tym mi) szczególnie przypadł do gustu utwór "This World", który został użyty w reklamie Kinder Bueno. I ta właśnie piosenka skusiła mnie, by sięgnąć po album "Selah Sue".

This World to bardzo przyjemna i urzekająca piosenka. Zaczyna się delikatnie i subtelnie, a przy refrenie przechodzi na troszkę wyższe tempo. Raggamuffin ma bardzo pozytywne brzmienie. Obie piosenki najbardziej zapadły mi w pamieć. Oczywiście cały album składa się z ciekawych kompozycji. Krążek ma swój własny kilmat, częściowo przez zjawiskowy głos Selah.
W Please Sue towarzyszy Cee-Lo Green. Wyszedł im przyjemny soulowy kawałek. Do żadnej piosenki nie mogę się przyczepić i trudno wybrać najgorszą, ale najbardziej spodobały mi się te energiczne utwory, w których jest jeszcze kilka instrumentów, nie tylko gitara akustyczna.
Skupiając się na artystce, Selah czaruje swoim - jak niektórzy mówią - jamajskim wokalem. Ma 23 lata, pochodzi z Belgii, a brzmi jak bardzo dojrzała soulowa wokalistka. Naprawdę warto zapoznać się z "Selah Sue".
Życzmy jej szczęścia w przyszłości i oby przy następnym krążku było dużo rozgłosu.
Moja ocena: 9/10.